Minęły dwa tygodnie od ataku. Ostatnie
pieniądze skończyły się szybko, a rygor na ulicach był większy niż poprzednio.
Nawet gdyby Lenora miała co sprzedać i tak by się jej nie udało. Temperatura
wciąż spadała, śnieg zmienił się w lód i trudniej było go przenieść do wiadra.
Kasia i Michał nie wychodzili z domu. Na ulicach leżały trupy dzieci, kobiet i
mężczyzn. To nie był widok dla najmłodszych Moszkowiczów.
Lenora
czasami łapała się na myśleniu, co zrobić, by ponownie spotkać Uriela.
Brakowało jej Abla jak nikogo innego w takich chwilach i nawet tęsknota do taty
była mniejsza. Może sam widok starszego brata dodałby jej siły.
Gertruda
powoli dochodziła do siebie, otrząsała się z przeżytego szoku i wychodziła z
niego silniejsza niż poprzednio. Czasami matka płakała po nocach, ale o tym
wiedziała tylko Lenora, która od kilku dni miała poważne kłopoty z zaśnięciem.
Według
rozkazów Castiela, Lenora zabezpieczyła drzwi i okna solą. Jak do tej pory nic
nie wskazywało na to, by środki ostrożności były potrzebne, ale dziewczyna nie
chciała ryzykować. Kasia z głodu zrobiła się bardzo marudna i co chwila
narzekała na chłód, panujący w mieszkaniu. Dociekała, czemu pod oknami i
drzwiami jest rozsypana sól. Michał uspokajał ją łagodnie, ale stanowczo, nigdy
nie krzyczał ani nie niecierpliwił się, gdy najmłodsza Moszkowiczówna wciąż się
skarżyła. Chłopak zachowywał się nad wyraz dojrzale. Nikt nie
odbierał tego zbyt pozytywnie.
Zresztą
nie tylko Kasia zadawała niewygodne pytania.
Od
kiedy Lenorze udało się znaleźć w miarę stały dorobek, nieduży,
niewystarczający, ale konieczny i regularny, zaczęła spotykać więcej ludzi,
obserwować powstańcze nastroje wśród swojej rasy. Jednak najbardziej widoczna
była nędza. Żydzi zostawali powoli wykluczani ze społeczeństwa, zrównywani ze
zwierzętami. W obozach koncentracyjnych ciała zmarłych użyto do napędzania
przemysłu. Z tłuszczu tworzono mydło, włosami wypełniano poduszki.
Co
z duszą?
Duszę
przyduszali w komorach gazowych, a następnie spalali w krematorium.
Takie
informacje rozlewały się po warszawskim getcie, wzbudzając oburzenie i
przerażenie wśród zniewolonych Żydów. Lenora gorąco odganiała od siebie te
plotki, starając się zająć czymś innym. Trudno było wyrzucić z głowy myśl o
ojcu. Tobiasz może i był silnym, poważnym człowiekiem, ale miał już swoje lata.
Czy
to w ogóle możliwe, by jeszcze żył?
Lenora,
zmarznięta do szpiku kości, wracała do domu, gdy wpadła na Marysię Ajzensztadt,
kobietę znaną w getcie ze słowikowego śpiewu. Przeprosiła ją dźwięcznie za
potrącenie i już chciała wyminąć, żeby pospieszyć dalej (czwartego stycznia
zerwał się wiatr, przez którego palce drętwiały w kilkanaście sekund, nawet
jeśli na dłoniach miało się rękawiczki), kiedy Lenora zapytała:
—
Pani Ajzensztadt? — Przycisnęła mocniej torbę z ziemniakami do swojej piersi. —
Jestem naprawdę wielką fanką, słyszałam pani koncerty jeszcze po za gettem, ale
czasami obserwuję jak występuje pani na scenie przez witrynę kawiarenki.
Chciałam zapytać…
—
Kochana, wejdźmy do środka. Jest zbyt zimno by rozmawiać na zewnątrz.
—
Ja nie mogę…
—
Ze mną możesz.
Lenora
wraz z Marysią weszły do kawiarni „Sztuka”. Kawiarnia znajdowała się w
przyjemnym dla oka, narożnym budynku, pomalowanym na bladoniebiesko. Prawie
wszędzie kolor wyblakł pod naciskiem lat, czy ściemniał od brudu, ale w
niektórych miejscach wciąż można było dostrzec pastelowy błękit.
Ciepło,
które uderzyło Moszkowicz w twarz, było tak zadziwiające, że zatrzymała się już
w progu. W powietrzu unosił się zapach papierosów, które palili co bogatsi
Żydzi. Ajzensztadt podeszła do baru.
—
To co zawsze — powiedziała, uśmiechając się delikatnie. — Chcesz coś zjeść,
kochanie? — zwróciła się do Lenory. — Wyglądasz mizernie.
Sposób,
w jaki Marysia odzywała się do Moszkowicz, miał w sobie coś dziwnego, biorąc
pod uwagę fakt, że obie były w podobnym wieku. Być może potwornie chuda Lenora
wyglądała na sporo młodszą od pulchnej i zadbanej Ajzensztadt, a być może taki
po prostu obrała sobie sposób bycia.
Lenora
nie śmiała odmówić posiłku. Jej żołądek ścisnął się boleśnie, w ustach
nagromadziła się ślina. Dziewczyna skinęła głową. Marysia poprosiła kasjera o
dwie porcje, a następnie wyjęła całkiem dobrze wyglądający portfel. Rzuciła
trzy banknoty dwudziestozłotowe na blat jakby ważyły zero wyrzutów sumienia.
W
następnej chwili siedziały już przy jednym z okrągłych stolików. W tle słychać
było piękną grę na fortepianie, która zdawała się wynagradzać kwaśny zapach
dymu papierosowego i potu. Atmosfera była inna niż we wszystkich miejscach,
jakie do tej pory odwiedziła Lenora w trakcie pobytu w getcie. Tak jakby
artystom oddzielono kawałek ziemi, będący neutralną częścią tego piekła i
poddający się jedynie sztuce oraz wrażliwości. Nawet Niemcy przychodzili do
kawiarenki, by słuchać występów. Nie było się czemu dziwić. Oni kochali muzykę.
Lenorze
jeszcze nigdy tak bardzo nie smakowała pieczeń, starte buraki, a nawet zmielone
ziemniaki, w które wsiąkało powoli topniejące masło. Choć cały czas miała
wrażenie, że ktoś podejdzie, by jej ten posiłek zabrać, to starała się zachować
resztki kultury. Gdy pochłonęła już dwie trzecie pierwszego dobrego obiadu od
kilku miesięcy, odważyła się obrócić, by zobaczyć spod czyich palców wypływa melodia.
—
To Władysław Szpilman — odezwała się Marysia, podążając za wzrokiem Lenory. —
Słyszałaś o nim?
—
Grał w polskim radio, prawda? — zapytała
niepewnie, biorąc ze stojaczka cienką serwetkę i wycierając nią kąciki ust.
Ajzensztadt przytaknęła. — Uwielbiam jego grę, zawsze słuchałam tych audycji,
nawet w dniu, gdy…
—
Niemcy przeprowadzili bombardowanie?
—
Wrzesień, 1939 — potwierdziła powoli. Uśmiechnęła się. — Pamiętam, że kiedy
uciekałam wraz z rodziną z mieszkania, on wciąż grał.
—
Twoja rodzina żyje?
To
pytanie pewnie uznano by za nieodpowiednie w jakichkolwiek innych czasach i
miejscu, ale tutaj Lenora nie była nim zaskoczona.
—
Ojca wywieźli do obozu pracy — oznajmiła sucho, wracając do jedzenia. Temat
rodziny był zawiły i bolesny. — Teraz mieszkam wraz z matką, młodszym bratem i
siostrą.
Opowiedzenie
historii o Ablu zajęłoby Lenorze zbyt dużo czasu, więc postanowiła w ogóle o
nim nie wspominać. Lepiej było udawać, że brata nie ma, niż odpowiadać na
niewygodne pytania.
—
Ach, tak. — Marysia delektowała się swoją porcją buraczków. Gwiazda Dawida na
jej ramieniu jakoś mniej rzucała się w oczy. — O co chciałaś mnie zapytać? Za
kwadrans mam występ i niedługo będę musiała iść się przebrać.
Lenora natychmiast się zreflektowała.
—
O twój śpiew — powiedziała szybko. — Zastanawiało mnie, dlaczego tutaj śpiewasz
a capella? Umiesz przecież grać na
pianinie. Komponowałaś melodię do licznych piosenek operowych! Proszę, nie
zrozum mnie źle, szczerze kocham twój głos: tak czysty, plastyczny. Nie mogę
uwierzyć, że kobieta może śpiewać tak dobrze od altu do tenoru, to naprawdę
niesamowite… — Przez chwilę zgubiła się we własnych słowach. — Jednak wszystko,
chyba się ze mną zgodzisz, brzmi lepiej z akompaniamentem.
Marysia
napiła się spokojnie kompotu, po czym powiedziała:
—
Mój pianista, Ignacy, został zamordowany za próbę ucieczki. — Ściszyła głos. —
A te niemieckie świnie uważają, że kobieta nie jest zdolna do śpiewu i gry
jednocześnie. Za kilka dni ma do mnie przyjechać znajomy, Rut Zandberg. Mieszka
po za granicami getta, urodę ma typowo aryjską. Jego raczej nie zabiją.
—
A co z Władysławem Szpilmanem?
Marysia
zaśmiała się dźwięcznie.
—
Nigdy nie pomyślałabym nawet o zadaniu Władkowi takiego pytania — oznajmiła
jakby to było oczywiste. — To indywidualista! Jeśli już chciałby z kimś grać to
z innymi instrumentami, ale nigdy jako przygrywka w tle. On wie, że ma talent i
nawet w tych czasach oczekuje szacunku. Kiedy go nie ma, nie ma też Szpilmana.
Och, kochanie, dostałaś rumieńców! Od razu lepiej wyglądasz!
Lenora
szybko przyłożyła dłoń do policzka, które rzeczywiście było gorące. Słuchanie
muzyki, granej przez profesjonalistę, rozmowa z wielką piosenkarką operową,
wspomniany szacunek do gry… to wszystko ożywiło w niej dawno zapomniane
podniecenie, wywołane stycznością ze sztuką. Lenora, wracając do jedzenia,
wciąż kątem oka spoglądała na Władysława Szpilmana. Włosy miał gładko zaczesane
do tyłu, na pociągłej twarzy widniał delikatny uśmiech, oznaka zadowolenia.
—
Powiedz mi, wydajesz się mocno zainteresowana tym, co mówię. Czy sama masz
jakiś kontakt ze sztuką? Grasz na czymś?
Lenora
przytaknęła entuzjastycznie. Ciepła radość częściowo wypełniała jej tęsknotę.
—
Na wiolonczeli — przyznała dumnie. — Nie miałam jej w rękach od kiedy
przybyliśmy do getta, rodzice stwierdzili, że nie powinnam brać rzeczy, którą
tylko zwróciłabym na siebie uwagę.
—
Bzdury! — oburzyła się Marysia. — Oni kochają muzykę! Zaraz byś znalazła pracę
w tej kawiarni na przykład! Chociaż to zależy… dobrze grasz?
Lenora
w innym przypadku okazałaby skromność i wątpiła w jakikolwiek talent do gry,
ale w walce o przetrwanie niedomówienia nie sprzyjały przeżyciu.
—
Znakomicie.
Ajzenszradt
klasnęła radośnie w dłonie.
—
Czemu ja cię wcześniej nie spotkałam? — Marysia zawahała się przez chwilę. —
Tak właściwie to mam nuty na zapleczu… są napisane, co prawda, do pianina, ale
wystarczy, że zagrasz jedynie klucz basowy i po kłopocie. Dwa utworzy oparte są
na E-dur, jeden F-dur, niezbyt skomplikowane. Chodź, zobaczymy jak sobie
poradzisz. Mamy jeszcze dziesięć minut, a ja w tym czasie się przebiorę i,
jeśli wszystko dobrze zagrasz, znajdę ci jakąś sukienkę.
W
sukienkach nie gra się zbyt wygodnie, pomyślała Lenora, ale podążyła za Marysią
za scenę.
Utwory
rzeczywiście nie były skomplikowane, Moszkowicz poradziła sobie z nimi dobrze,
choć na początku trochę drżała jej ręka. Pierwszy raz od kilku miesięcy mogła
dotknąć gryfu wiolonczeli, przejechać dłonią po gładkim drewnie, usłyszeć
chociażby najprostsze C, gdy
przesunęła włosiem ze smyczka po napiętych strunach.
Tak
zaczęła się praca Lenory u Marysi Ajzensztadt. Moszkowicz nie zarabiała na tym
dużo, ale było to lepsze niż nic. Gra dawała jej nie tylko pieniądze, ale i
satysfakcję. Choć getto niewiele różniło się od piekła, Lenora znalazła w nim
część marzeń. Przed wojną występowała jedynie w szkolnej orkiestrze, wśród wiolonczelistów, skrzypków, kontrabasistów i innych laików. Gra
dziewczyny zlewała się z grą innych, nie była tak istotna jak dźwięk altówki,
ani przez nikogo zauważana. Gdy występowała z Ajzensztadt czuła smak uwagi na
języku. Choć oczy większości zwrócone były na piękną Marię, to od czasu do
czasu spojrzenia prześlizgiwały się na chudą wiolonczelistkę, a ona te
spojrzenia wyłapywała. Czuła się ważna, szanowana. Czuła, że robi coś dobrego.
Marysia
po tygodniu oznajmiła, że w filharmonii szukają nowych grajków; śmiertelność
była wysoka nawet wśród muzyków. Lenora zaspokajała swoją potrzebę uwagi w
trakcie koncertów w kawiarence, więc z chęcią przystała na pracę wraz z innymi.
Życie
Moszkowiczów zaczęło się układać, o ile życie w getcie można nazwać ułożonym.
Gertruda zebrała kawałki rozpaczy i pchnęła je w głąb głowy, przysłaniając
priorytetami. Idąc śladami najstarszej córki, znalazła pracę, dzięki której
zdobyła zaświadczenie i jakieś grosze. Grunt, że dawała jej satysfakcję.
Gertruda zatrudniła się jako szwaczka. Raz udało jej się przemycić materiały do
domu i uszyć Kasi nowe ubranie. Nie różowe, ale ładne. Kasia przez resztę
tamtego dnia nie zamarudziła ani razu.
Od
wiązania końca z końcem Moszkowiczów dzieliło zaledwie kilka centymetrów, ale
nikt nie miał złudzeń, że taki stan utrzyma się jedynie do następnego ataku.
Wieczór
piętnastego stycznia zapowiadał się zwyczajnie. Lenora wróciła z pracy i
zastała Gertrudę nucącą nad garami. Jej umiejętności kulinarne wzrosły trochę
od tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego i teraz ziemniaki gotowała nie
gorzej niż każdy obywatel getta, trzymany z niewoli.
—
Dobry wieczór, mamo — przywitała się Lenora, zawieszając kurtkę Abla na haku. —
Cześć Michał — dodała, widząc jak chłopak wchodzi do kuchni.
Gertruda
jedynie mruknęła coś śpiewnie w odpowiedzi, nie odrywając wzroku od gotujących
się ziemniaków, a Michał kiwnął głową.
—
Co masz w torbie? — zapytał.
—
Pączki — oznajmiła z uśmiechem.
—
Pączki?
—
Cukiernia na Dzielnej zbankrutowała. — Przeszła do kuchni, kładąc torbę na
blacie. — Sprzedawali wszystko za połowę ceny i nie wymagali kartek
żywnościowych. Dzisiaj nie będziemy jedli ziemniaków.
Gertruda
ściągnęła usta.
—
To po licho ja to gotuję? — oburzyła się. — Pączki zjemy jutro, dzisiaj są
jeszcze ziemniaki.
—
Pączki? — Kasia wbiegła do pokoju w swojej nowej bluzce, niedawno uszytej przez
Gertrudę. Jak większość dzieci uwielbiała słodycze. — Jemy dzisiaj pączki?
—
Żadne pączki! — zapierała się pani Moszkowicz, energicznie odcedzając kartofle.
—
Mamo… są jeszcze świeże.
Gertruda
zawahała się, patrząc na każde dziecko po kolei, od Kasi przez Michała po
Lenorę.
—
Niech wam będzie.
O
godzinie dwudziestej ktoś zapukał do drzwi. Gertruda na początku zerwała się
nerwowo, kładąc dłoń na wysokości serca.
—
Niemcy? — zapytała, zerkając na Lenorę. Moszkowicze nie przyjmowali gości, od
kiedy zamieszkali w getcie.
Pokręciła
głową, również wstając z miejsca. Kasia i Michał byli w sypialni, więc mogli
nie usłyszeć, że ktoś dobija się do drzwi. Lenora przysunęła krzesło do stołu,
starając się przedłużyć chwilę przejścia do przedpokoju.
Może
to był Abel?
Uriel
mógł zakończyć misję i opuścić ciało Abla. Wojna się jednak nie skończyła, a
anioły chyba nie opuściłyby Ziemi bez zwycięstwa.
Zrobili
sobie przerwę?
Gdy
Abel żegnał się z rodziną, nie wyglądało na to, by anioł miał opętywać jego
ciało jedynie okazyjnie.
—
Oni rzadko pukają — powiedziała cicho.
Z
sercem bijącym tak szybko, że czuła pulsowanie w uszach, poszła otworzyć. Gdy
spojrzała przez oko judasza, zobaczyła rozciągniętą w kole, lekko
zniekształconą przez szybkę, okrągłą samą z siebie sąsiadkę, nie przestającą
walić pięścią w drewno. Pomalowane na różowo, wąskie usta, drgały jej w
nerwowym tiku, rozciągając obwisły policzek. Przy tiku mrużyła również prawe
oko, jakby co chwila dawała komuś znak.
Choć
widok za ciekawy nie był, Lenora odetchnęła z ulgą, otwierając drzwi. Sól,
wysypana na podłodze, rozsunęła się. Dziewczyna spojrzała w oczy staruszce,
starając się uśmiechnąć. Sąsiadka miała na imię Elżbieta, nazwiska Lenora nie
mogła sobie przypomnieć.
—
Dobry wieczór — przywitała się staruszka słabo. — Bardzo przepraszam, że
przychodzę tak późno i państwa niepokoję.
Wcale
nie wyglądała jakby było jej przykro, ale mogło być to wywołane drganiami
mięśni na jej twarzy.
—
Nie szkodzi — skłamała.
—
Ja… nie jadłam nic od trzech dni — oznajmiła, nie przerywając kontaktu
wzrokowego.
Nie
powiedziała nic więcej i nic więcej mówić nie musiała. Jasne było, po co
przyszła odwiedzić czteroosobową rodzinę, wydającą się nie umierać z głodu.
Lenora spojrzała na Elżbietę z żalem. Dziewczyna nie chciała dzielić się jedzeniem.
Nigdy nie była samolubna, jednak wojna sprawiła, że zaczęła dbać głównie o
siebie i rodzinę, nikogo więcej. Jeśli odda jej teraz cokolwiek, oznaczało to
mniej kalorii dla Kasi, Michała czy Gertrudy.
Westchnęła.
—
Wejdzie pani na herbatę? — zapytała grzecznie, otwierając szerzej drzwi.
—
Och, nie kochanie, nie chcę przeszkadzać. Chciałam tylko…
—
Oczywiście — przerwała jej spokojnie. — W takim razie proszę tu poczekać.
Lenora
nie czuła się źle, dając kobiecie cztery pozostałe pączki i miseczkę z kilkoma
ugotowanymi ziemniakami. Wprost przeciwnie. Czuła się z tym dobrze, choć
niedawno miała ochotę odmówić. Miło było pomagać swoim. Dumnie. I choć Gertruda
marudziła długo na zachowanie córki, to też prostowała się na krześle bardziej
niż zwykle, a spojrzenie miała pewne.
O
godzinie dwudziestej drugiej Niemcy postanowili odwiedzić mieszkańców getta. Zaczęli
od Smoczej, kierując się na wschód. Lenora zauważyła nietypowy patrol, gdy
siedząc na kuchennym blacie, wyglądała przez okno. Dostrzegła ich dopiero w świetle
latarni, a latarnia stała blisko kamienicy, w której mieszkała. Bardzo
blisko.
Ledwo
zdążyła pomyśleć o obudzeniu Kasi i Michała, gdy znów rozległo się pukanie.
Zamarła przerażona. Widziała Niemców na ulicy, dopiero wchodzili do kamienicy.
Kogoś
przeoczyła?
Przybyszem
ponownie okazała się być Elżbieta. Oddychała ciężko, do kącików jej ust
przykleił się lukier.
—
To naprawdę nie jest dobry moment na odwiedziny…
—
Jeśli dowiedzą się, że mieszkam sama, jestem bezrobotna i stara to zabiją mnie
od razu. Tylko zajmuję miejsce.
Miała
rację.
—
Niech pani wejdzie.
—
Dziękuję, dziękuję!
—
Kochanie, co się dzieje? — Gertruda wyszła z łazienki. Włosy miała ciasno
zawiązane w kok. — Co pani tu robi?
—
Niemcy odwiedzają mieszkania — powiedziała krótko Lenora, prowadząc Elżbietę do
kuchni. — Niech pani usiądzie.
—
Postoję.
—
I co w związku z tym? — dociekała Gertruda, energicznym krokiem podchodząc do
córki. Dłonie jej drżały, gdy wstawiała wodę na herbatę. — Czemu ona do nas
przyszła? — zapytała szeptem.
—
Jest stara i bezrobotna. Bezproduktywni Żydzi są zabijani, mamo. Wiesz o tym.
—
Wszyscy Żydzi są zabijani!
Lenora
zignorowała matkę i wyjrzała przez okno. Ulica była już pusta. W ciszy,
panującej w mieszkaniu słychać było kroki z klatki schodowej. Pewne, ciężkie i
gniewne. Następnie agresywne otwieranie drzwi i drwiące guten abend.
Dziewczyna
zanurzyła dłonie w worku soli drogowej i uzupełniła kreskę pod drzwiami.
—
Schowaj to, mamo — poleciła Gertrudzie, wskazując na sól. — Gdziekolwiek.
— Ta sól was ochrania? — Tak właściwie nie
zabrzmiało to jak pytanie. Lenora odwróciła się do Elżbiety. — Przed czym?
Jej
głos się jakby zmienił, był bardziej gardłowy. Pewnie przez strach.
—
To takie głupie przesądy — odpowiedziała nerwowo, otwierając szufladę ze
sztućcami i wyjmując srebrny sztylet, który dostała od Castiela. Przez chwilę,
stojąc przodem do okna tyłem do Elżbiety, zastanawiała się jak ukryć broń.
Ostrze było ostre, gdyby schowała je pod sukienkę, to mogłoby przeciąć jej
skórę przy jakimkolwiek ruchu. Sąsiadka zaczęła się robić ciekawska.
—
Co tam trzymasz? — zapytała, a jej głos dobiegł z bliższej odległości niż
powinien. — Podarunek od swojego aniołka?
Lenora
wciągnęła ze świstem powietrze i obróciła się. Elżbieta stała na ugiętych
nogach, wyglądając jak stare, wysuszone zwierzę gotowe do skoku. Oczy miała
czarne i szerokie jak główki nut na pięciolinii.
—
Mojego aniołka? — zapytała szeptem. Demon uśmiechnął i rzucił na Lenorę. —
Uriel!
Moszkowicz
zdążyła machnąć ostrzem i przesunąć się na tyle, by Elżbieta nie zmiażdżyła jej
od razu. Drasnęła obwisłą skórę na jej ramieniu, a z rany, podobnie jak w
przypadku aniołów, wylało się światło. Staruszka krzyknęła, uderzając Lenorę
pięścią w twarz. Jej palce były kościste, bolało, jakby ktoś zamachnął się
tłuczkiem do mięsa. Następnego ciosu dziewczyna uniknęła i zdołała wbić sztylet
w nogę demona. Krzyknął.
—
Uriel! — krzyknęła po raz kolejny i wtedy się pojawił. Anioł w ciele Abla stanął
przed nią, zły i spięty. Wiatr rozwiał włosy Lenory, choć okna nie były
otwarte. Gdy dziewczyna patrzyła na jego plecy, powietrze zadrżało na wysokości
łopatek, jakby było tam pole siłowe. Miała ochotę rzucić się na brata we wzruszeniu,
że znów go widzi, ale powstrzymała się. Ani sytuacja, ani rzeczywistość nie
były do tego odpowiednie.
Uriel
zabił demona jednym pchnięciem sztyletu w gardło, przy okazji zabijając
Elżbietę. Jej ciało osunęło się na podłogę. Żydowska krew wylała się z ran.
—
Musisz ją zabrać — powiedziała Lenora. Jej głos był zachrypnięty. — Nie wiem, jak Niemcy zareagują na trupa w naszym domu i nie chcę się dowiedzieć. Ablu, to
znaczy… Urielu, proszę.
—
Z tym musicie poradzić sobie sami — powiedział beznamiętnie, wycierając ostrze
w ubranie Elżbiety.
Zniknął.
Lenora nawet nie zdążyła spojrzeć na twarz Abla. Widziała jedynie jego plecy,
które wyglądały mniej ludzko niż oczy demona.
Dziewczyna
spojrzała z przerażeniem na ciało Elżbiety. Krew rozlewała się powoli po
podłodze. Wcześniej demon nie krwawił.
Czemu
po śmierci wszystko musiało wracać do normalności?
—
O mój Boże! — Gertruda oparła się o próg drzwi. Była blada i przerażona. — Co
się stało? Czemu ją zabiłaś, Lenoro?!
—
T-to nie ja — wyjąkała, mocniej ściskając rękojeść. W spoconych dłoniach nie
mogła utrzymać sztyletu. — To Uriel… zawołałam go, a on… wbił jej ostrze w
szyję i… już.
—
Czemu miałby to robić?! — Gertruda widocznie nie nadążała za córką. Wzięła
głęboki oddech, łapiąc za ramię Lenory. — Przecież ona tylko… Dlaczego… Co my
teraz zrobimy z ciałem? Niemcy…
—
Nie wiem, mamo. — Głos jej się załamał. — Nie zdążymy nic zrobić — załkała, a
Gertruda mocniej zacisnęła rękę.
Ale
ciało zniknęło. Lenora widziała je wyraźnie, a gdy mrugnęła na podłodze była
tylko plama krwi. Dłoń Gertrudy zsunęła się z ramienia córki.
—
Co się stało? — zapytała Lenora z przejęciem. Chciała wykonać krok, ale bała
się go postawić.
—
Widziałam — powiedziała Gertruda, robiąc kilka kroków wprzód. — To ten drugi
anioł. Zobaczyłam jego włosy. Ręczniki… potrzebujemy ręczników… Musimy wytrzeć
krew.
Pobiegła
do łazienki i wtedy Lenora poczuła, że powoli odzyskuje świadomość. Obróciła
się, by pomóc mamie.
—
Castiel — sapnęła zdziwiona, gdy spojrzała w jego bure oczy. Pojawił się przed
nią niespodziewanie. Jego twarz nigdy jeszcze nie była tak spęta.
Chciała
podziękować, powiedzieć coś więcej. Castiel nie dał jej na to szansy. Pewnie
złapał Lenorę za ramiona. Przedpokój rozmył się gwałtownie. Zawirował, a
następnie zniknął zupełnie jak woda wsiąknięta przez gąbkę. Przez chwilę było
cicho, ale nie tak zwyczajnie, spokojnie. Cisza okazała się obezwładniająca i
całkowita. W końcu Lenora usłyszała jedynie swój oddech, Castiel nie oddychał.
Coś mocno nią szarpnęło, unieruchomiło i wcale nie były to dłonie anioła, który
wciąż ściskał jej ramiona. W następnej chwili stała na czymś sypkim, oddychając
ciężko, patrząc wciąż w te same, bure oczy, tym razem mało widoczne. Tam, gdzie
wylądowali, panował półmrok. Ciszę zastąpił nerwowy gwar i zduszony szloch.
Dziewczyna i anioł stali się częścią potężnego skupiska ludzi, ubranych w postrzępione
szaty. W powietrzu śmierdziało potem i moczem. Lenora poczuła mdłości, ale to
Castiel osunął się po zaokrąglonej ścianie na piasek.
—
Castiel. — Lenora uklęknęła przy nim szybko, chcąc coś zrobić, ale nie wiedząc
co. — Dlaczego już nie jesteśmy…
Anioł
przyłożył jej dłoń do ust. Dosyć mocno.
—
Bądź cicho — szepnął. — Jest rok siedemdziesiąty trzeci, a my znajdujemy się w
Masadzie, gdzie dziewięćset sześćdziesiąt siedem Żydów schroniło się przed
wojskami rzymskimi, czającymi się na zewnątrz. Jesteśmy tu w dniu popełnienia
masowego samobójstwa, a człowiek, który zacznie do niego namawiać, jest opętany
przez Wojnę. Nie patrz nikomu w oczy, nie odzywaj się, po prostu staraj się —
tu wsunął dwa palce za materiał pasa, jakim Lenora obwiązała sobie talię, i
pociągnął stanowczo, sprawiając, że się rozwiązał — upodobnić.
Castiel
zabrał dłoń z jej ust. Lenora nałożyła pas na głowę, kuląc się pod ścianą,
przerażona jak nigdy. Wbiła wzrok w swoje zaciśnięte pięści, ale od razu
przeniosła go na anioła, gdy ten usiadł z cichym westchnięciem koło niej.
—
Chcę wrócić — powiedziała zdławionym głosem. — Czemu mnie tu zabrałeś? Chcę
wrócić do rodziny. Moja mama, Michał, Kasia… myślisz, że sobie poradzą?
Porwałeś mnie, gdy Niemcy chodzili po mieszkaniach, zostawiłeś ich z wielką
kałużą Żydowskiej krwi na podłodze, zdając sobie sprawę, do czego to może
doprowadzić. Zabierz mnie z powrotem. Z jednej niewoli zabierasz mnie do
następnej. Bawi cię to?
—
Wytłumaczę ci wszystko, jak się stąd wydostaniemy — obiecał cicho. — Teraz nie
ściągaj na siebie niepotrzebnej uwagi. Twoja rodzina jest bezpieczniejsza, gdy
ciebie nie ma w pobliżu.
—
Bezpieczniejsza?
—
Cicho — syknął, gromiąc Lenorę wzrokiem. Zaczął rozpinać okrągłe guziki swojego
płaszcza.
—
Ty nie zachowujesz pozorów — zauważyła. — Nawet nie wyglądasz na Żyda.
—
Mnie nie widzą. Ciebie tak. Jeśli nie chcesz zostać uznana za dziwadło z
przyszłości, to nie odezwiesz się już więcej, dopóki nie zabijemy Elezara.
Jednak najpierw muszą zginąć wszyscy inni.
Lenora
przełknęła ślinę. O Elezarze wiedziała tyle, że właśnie on zmusił ludzi do
mordowania się nawzajem.
—
Chcesz żebym umarła tu razem z nimi, prawda? Dlaczego?
Castiel
spojrzał na nią, marszcząc brwi.
—
Nie rozumiem, czemu tak pomyślałaś. Nawet tutaj jesteś bezpieczniejsza niż w
getcie warszawskim. Jeszcze nie wiem dlaczego, ale demony ruszyły za tobą w
pościg. Chcą cię jak najszybciej unicestwić i jestem przekonany, że to
polecenie dostały bezpośrednio od Wojny. Jeśli jesteś dla niej choć w
najmniejszym stopniu zagrożeniem, to jednym z moich głównych celów jest
utrzymanie cię przy życiu. Gdy wszystko się zacznie, schowaj się. Na chwilę
zapanuje chaos, wykorzystaj to. Teraz znajdujemy się w pałacu w północnej
części Masady. Ta sala mieści w sobie wszystkich teraźniejszych mieszkańców,
ale otacza cię jeszcze sześćdziesiąt dziewięć innych, mniejszych pomieszczeń.
Ukryj się w jednym z nich. Tym najbardziej oddalonym, najbardziej zagraconym.
Nikt nie może zauważyć, że wychodzisz. Nikt.
Lenora
przytaknęła. Czuła się źle w nowej sytuacji. Niepewnie, a w dodatku kręciło jej
się w głowie. Po tym, co zobaczyła, nietrudno było jej uwierzyć, że anioły mają
moc podróży w czasie, jednak nie spodziewała się, że ona, jako człowiek, może
ową podróż przeżyć. Cofnięcie się o tysiąc osiemset sześćdziesiąt osiem lat nie
mogło nie pozostawić po sobie żadnego uszczerbku fizycznego czy psychicznego. A
jednak siedziała w pałacu Masady cała i zdrowa, jedynie śmiertelnie przerażona.
—
Tak już dłużej być nie może! — Śniady
mężczyzna poderwał się na równe nogi, mówiąc coś w niezrozumiałym dla Lenory, mało
plastycznym języku. W sali rozbrzmiały pomruki uznania. — Siedzimy tu, uwięzieni od trzech lat! Oszczędzamy na jedzeniu, wodzie,
życiu! Czy taką przyszłość chcecie zapewnić swoim dzieciom?!
Castiel szturchnął Lenorę w ramię, a
ona oderwała wzrok od mówcy.
—
Czy to Wojna? — zapytała najciszej jak potrafiła.
—
Wszystko na to wskazuje — odparł Castiel powoli. — Jak zaczną wstawać, idź.
—
Wasze dzieci nie mają tutaj przyszłości.
Zginą z głodu lub pragnienia, w niewoli, a naród żydowski przejdzie do historii
jako pokorny, łatwy do ujarzmienia. Czy lud boży powinien być w ten sposób
postrzegany? Czy tego chciałby nasz Ojciec?
— Co chcesz
zatem zrobić? —
Pierwsza osoba wstawała, a za nią następne. Lenora również się uniosła, robiąc
jeden krok w prawo. Castiel nie podążył za nią. Patrzył się na Elezara tak
intensywnie, jakby chciał przeniknąć przez jego ciało i dostrzec duszę.
On
nie wie, pomyślała Lenora, Nie wie,
kto jest Wojną.
Zgodnie
ze słowami Castiela tłum zaczął się burzyć, wykłócać, podsycać w sobie niechęć
do niewoli. Lenorze udało się przejść do pierwszego pokoju. Był zupełnie pusty,
ciemny. Dotykała szorstkiej ściany, tym samym starając się wyszukać następne
wejście do kolejnego pokoju. I kolejnego. Kolejnego. Robiło się chłodniej,
powietrze stawało się bardziej rześkie. Gdy głosy ucichły na tyle, że słyszała
jedynie szmer, usiadła i czekała. Nie pozostało jej nic innego niż zaufać aniołowi.
Najpierw
zabili kobiety i dzieci. Później Elezar wytypował dziewięciu mężczyzn i wraz z
nimi zamordował pozostałych. Castiel stał w cieniu, przyglądając się zamieszaniu
i powoli ulatniającemu się człowieczeństwu. Zabójcy oddychali ciężko. Któryś z
nich był opętany przez wojnę. To musiał być Elezar.
Kto
inny wygłosiłby taką mowę?
Wojna
wiedziała jak grać na ludzkich uczuciach. Jednak wtedy wytypowany przez anioła
powiedział coś, co sprawiło, że Castiel nabrał wątpliwości.
—
Ty, mój przyjacielu, powinieneś to
zakończyć — zwrócił się do niskiego, niewyróżniającego się mężczyzny z
siwiejącą w niektórych miejscach brodą. — Dzięki
tobie odejdziemy z tej ziemi z własnej woli, niezarżnięci przez Rzymian.
Starzec
nie protestował nawet przez chwilę. Podciął Elezarowi gardło, zrobił to samo
pozostałym, po kolei, powoli. Zgodnie z ustaleniami, powinien jako jedyny
faktycznie popełnić samobójstwo i rzeczywiście skierował sztylet we własne
serce, by zabić ludzką powłokę. Uśmiechał się przy tym. Castiel był już pewny.
Pewny
i szybszy.
Wbił
anielskie ostrze w serce opętanego i nawet on, anioł, musiał zmrużyć oczy, gdy
błysk eksplodował z ust i oczodołów. Po chwili podtrzymywał jedynie bezwładne
ciało i z niepokojem patrzył na jego zniszczoną twarz. Zdawał sobie sprawę, że
Wojna nie jest sentymentalna i uważa ludzi bardziej za pionki do gry niż żywe
istoty. Gdy trzymał jeden z jej pierwszych, skoczka, poczuł, jakby brał w tym
wszystkich udział. Wzdrygnął się.
Pewnie
z zimna, pomyślał.
Pierwsze
wcielenie wojny zostało unicestwione.
Witam!
Już niedługo na stronie zagości nowy szablon z takim mega fajnym gifem, wyciętym z filmy ,,Constatine". Przynajmniej z tego co się orientuje, to o ten film chodzi. No, nie ważne :)
Jak wam się podobał rozdział? Ja jestem z niego zadowolona, tak naprawdę, naprawdę.
Gdyby ktoś nie wiedział, to i Władysław Szpilman i Marysia byli postaciami autentycznymi. Władysław jest głównym bohaterem sławnego i jakże genialnego filmy ,,Pianista", który jest swego rodzaju biografią, a raczej częścią historii z życia Szpilmana (zmarł w 2000 roku), ale pewnie większość z was to wie. Marysia zginęła w 1942 z tego, co pamiętam, bo jej rodziców chcieli wywieźć do obozu, a ona nie chciała bez nich żyć, więc próbowała też wsiąść do wagonu i za nieposłuszeństwo Niemcy ją zastrzelili.
Ignacy i Rut również są prawdziwymi postaciami, jednak wiem o nich jedynie, że byli muzykami w getcie warszawskim.
Żeby nie kończyć w tak smutny sposób, podzielę się z wami ostatnim ciekawym wydarzeniem. Był u mnie remont i jakimś sposobem znalazłam moje (chyba pierwsze w życiu) opowiadanie. Napisane ręcznie, nawet ilustrację zrobiłam! Jest króciutkie, ja w nim
puenty w sumie nie widzę, ale jak wy zobaczycie, to dajcie znać :)
O jejciu, pierwsza. Zaszczyt. :D
OdpowiedzUsuńNie umiem pisać długich komentarzy, wybacz. Wychodzą mi za bardzo chaotyczne.
Na początku chciałabym Ci powiedzieć, że uwielbiam Twoje dzieła, naprawdę. Każdego dnia wchodzę na tego bloga i sprawdzam, czy nie ma nic nowego. Dziś w końcu się doczekałam. Nawet nie wiesz, jak się z tego powodu cieszę.
Bardzo, bardzo, bardzo mi się podoba, jak już wspomniałam. Jestem strasznie ciekawa, co będzie dalej. To'napięcie' jest nieznośne. Nie lubię czekać na nowe opowiadania, ale wiem, że będę musiała.
Pozdrawiam serdecznie i ściskam ciepło.
PS. Zapraszam do siebie; za-gu-bio-na.blogspot.com :)
Witam :)
UsuńChaotyczne komentarze nie są złe, serio :)
To super, że czujesz napięcie! Dużo dla mnie znaczy.
Pozdrawiam ciepło i dziękuję za komentarz.
Dzień Dobry, wreszcie sobie przypomniałam i się przemogłam xd żartuję oczywiście. Chociaż. W sumie. Prawda... Nono, całkiem nieźle, dobrze jest, podoba się mojej osobie. Na pewno musisz dużo czasu poświęcać na sprawdzanie tych informacji historycznych i Cię za to podziwiam. Widać Twój wkład i to jak się angażujesz. Pozdrawiam i hope, że see You soon !
OdpowiedzUsuńTo miłe z Twojej strony.
UsuńPodoba się mojej osobie? Rly?
Aaaa żebyś wiedziała! :D Miło, że ktoś to zauważył xd
Ja też hope że see u soon. Jak już tak po angielsku piszemy.
Bye, cheers, kisses.
love u
Świetne opowiadanie! Twój warsztat pisarski jest bardzo dobry, a w połączeniu z fabułą... To majstersztyk. Już dawno trafiłam na to opowiadanie, lecz dopiero dzisiaj się za nie zabrałam i przeczytałam za jednym zamachem - nie mogłam się oderwać. Nie mogę się doczekać jak rozwinie się akcja, ale i tak największą dla mnie niespodzianką jest wprowadzenie tych kilku oryginalnych postaci, a losy Lenory ciekawią mnie chyba najbardziej z wszystkich bohaterów. Cały czas wyobrażam sobie Casa jako Mishę, lecz powoli moja wyobraźnia przerabia go na blondyna, wiec wyglada to trochę śmiesznie w mojej główce. Widać, ze bardzo się przykładasz do zgodności z prawdziwa historią, co naprawdę jest godne podziwu. Osatnio jest produkowane tak wiele filmów historycznych, lecz one czasem bardzo odbiegają od historii i przez to miałam ostatnio zniechęcenie do czytania czegokolwiek na temat II WŚ. Twoje opowiadanie jednak sprawiło, ze moje zainteresowanie ta tematyką znów wróciło, za co jestem ci dozgonnie wdzięczna. W każdym razie podsumowując moją może niezbyt logiczną wypowiedź - czekam na następne części. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńPs. Twoje pierwsze opowiadanie w życiu jest przeurocze i widać, ze już wtedy miałaś dryg do pisania :D Pewnie jak byłaś mała to myślałaś, że puenta jest tylko dla wtajemniczonych i niech tak zostanie.
Witam.
UsuńTen komentarz wywołał we mnie dużo radości, dzięki za to.
Jesteś pierwszą, która użyła w komentarzu imienia, wymyślonej przeze mnie postaci. I to naprawdę niesamowite uczucie. Mam wrażenie, że czytelnicy do tej pory nie stwierdzili, że takie osoby jak Lenora, Beniamin czy Gertruda moją realistyczny charakter i to oni opowiadają historię, a nie są jedynie jej pionkami. Ułożyło mi bardzo, gdy napisałaś o Lenorze i do tej pory czuje satysfakcję (choć komenatrz przeczytałam kilka dni temu. Wybacz odwlekanie z odpisywaniem, czasami nie mam ochoty albo czasu, jednak odpisuje prędzej czy później :))
Dziękuję również za docenienie mojego researchu. Serio dziękuję, naprawdę staram się trzymać historycznych podstaw.
To ja jestem dozgonnie wdzięczna!
Haha, miałam dryg do pisania? Skoro tak mówisz :D
Pozdrawiam ciepło!
Witam,
OdpowiedzUsuńpragnę ogłosić, że Ocenialnia Ostrze Krytyki zostaje zamknięta, a jej załoga przenosi się na portal Wspolnymi-silami.blogspot.com, gdzie nadal będziemy publikować swoje oceny zgodnie ze stanem naszych kolejek.
Fuzję Wspólnymi-Siłami oficjalnie otworzymy w dniu 21.03.2015. Już teraz zapraszam Cię pierwszego dnia wiosny na zapoznanie się z naszym regulaminem, gdyż Twój blog znajduje się w mojej kolejce i, jeśli wyrazisz na to zgodę, zostanie on oceniony przeze mnie na ww. portalu.
Proszę o informację zwrotną pod adresem http://o-lenie.blogspot.com/p/prosbyinformacjepytania.html
Pozdrawiam serdecznie,
Lena.
Trafiłam tutaj poprzez Twój szablon. Gdy tylko zobaczyłam jaki masz pomysł i jak wspaniałe podejście prezentujesz, wiedziałam już, że zostanę na dłużej. Dopiero zaczynam czytać początek, ale już teraz chcę Ci powiedzieć parę słów. Po pierwsze bardzo ujęłaś mnie wyborem tematu i to naprawdę trudnego. Po drugie wspaniale widzieć tak skrupulatne podejście do tła historycznego. A jeszcze ramka z kontaktem w razie wychwycenia jakiś nieścisłości. Kupiłaś mnie tym na dzień dobry. Nie mówiąc już o cudownie zapowiadającej się fabule. Jak tylko przeczytam całość na pewno skrobnę o niej parę słów.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię bardzo serdecznie ;*
Hej!
UsuńBardzo mi miło, że już teraz postanowiłaś zostawić komentarz. Staram się nie popełniać błędów na tle historycznym, dziękuję za docenienie :)
Napisz koniecznie co sądzisz, jak już przeczytasz trochę więcej.
Pozdrawiam ciepło :*
Trafiłam tu całkiem przypadkiem, przeglądając sobie Katalog opowiadań. Powiem Ci, że się z tego cieszę. Pomysł jest nietypowy i prawdopodobnie nie znajdziemy drugiego takiego opowiadania. Jako, iż Supernaturala uwielbiam i Casa też, a i historią się interesuje, musiałam tu wpaść po przeczytaniu opisu. Przyjemnie czyta się to co piszesz. Jestem zaciekawiona dalszymi losami bohaterów i czekam na następny rozdział. Życzę weny :)
OdpowiedzUsuńA Uriela jak nie lubiłam, tak nie lubię. Jego po prostu nie da się znieść!
Całuski :**
PS Nie umiem pisać komentarzy, ale się staram.
Co do Uriela, zgadzam się całkowicie. Czasami miał zabawne momenty, którymi sobie nadrabiał, ale i tak był dupkiem i nic tego nie zmieni. Miło czytać, że pomysł jest nietypowy :) Następny rozdział powinien pojawić się niedługo.
UsuńPozdrawiam!
Informuję, że ocena Twojego bloga pojawiła się już na Internetowym Spisie! Życzę przyjemnego czytania. ;)
OdpowiedzUsuńByłoby mi bardzo miło, gdybyś skomentowała moją pracę. :)
Pozdrawiam, Ell s
[internetowy-spis.blogspot.com]