Adolf Hitler był
dobrze zapowiadającym się młodzieńcem. Wczesne lata spędził na nauce i
pogłębianiu swojej wiary chrześcijańskiej. Ileż to pochwał słyszał Alois Hitler
od nauczycieli swojego syna! Ileż komplementów! W końcu niewiele dzieci
posiadało takie umiejętności. Alois powinien czuć dumę.
Ojciec Adolfa był wymagającym i
jednocześnie zgorzkniałym człowiekiem, więc przyjmował te pochwały z
przymrużeniem oka. Spodziewał się więcej po własnym dziecku. Szkoła katolicka
spełniła jednak wymagania Aloisa i nauczyła młodego Hitlera dyscypliny.
Dzieciak był z niego grzeczny i błyskotliwy, a Wojna nie zawracała sobie takimi
głowy. Adolf nie nadawał się do prowadzenia I wojny światowej. Nie miał ani
doświadczenia, ani siły przebicia.
Chłopak zresztą nie myślał dużo o
polityce. Gdy skończył szkołę podstawową, nauka nie szła mu już tak dobrze.
Adolf, pochłonięty malowaniem obrazów i błądzeniem we własnych myślach, nie
skupiał się na ocenach. Po śmierci rodziców, do jego obowiązków doszła opieka
nad młodszą siostrą – Paulą. Młody Hitler miał trudne dzieciństwo, ale dzięki
temu nauczył się samodzielności.
Wojna zwróciła uwagę na Adolfa,
dopiero, gdy pojawiła się w nim gorycz. Po tym, jak dwukrotnie odrzucono jego
prośbę o przyjęcie do Akademii Sztuk Pięknych, Hitler poczuł się boleśnie
zraniony i niezrozumiany. Ciężko pracował, a jego dusza artystyczna potrzebowała
docenienia. Odrzucony artysta był gotowy na wiele, byleby tylko wyzbyć się
żalu.
Pierwsza wojna światowa porwała
Adolfa w wir polityki. Jego nienawiść do Żydów rosła z dnia na dzień, a umysł
przysłaniały coraz to nowsze wizje opanowania świata. Wojna kręciła się koło
Hitlera dużo częściej, by w końcu wybrać go na swojego ulubieńca. Koniec
pierwszej wojny światowej Adolf niefortunnie spędził w szpitalu, klnąc na Żydów
i obwiniając ich o porażkę Niemiec.
Załamany artysta, chciał ponownie
wrócić do malowania, by wylać całą swoją gorycz na płótno i móc spokojnie
funkcjonować. Wojna postanowiła inaczej, więc Hitler nie miał dużo do gadania
na temat swojej przyszłości. Wstąpił do Niemieckiej Partii Robotników, które
było jednym z nielicznych ugrupowań lewicowych. Zamiast na płótno, przelał
swoje emocje na ludzi, którzy chłonęli je jak gąbka. Hitler miewał swoje złe
dni, ogarniały go wątpliwości, ale dzięki wsparciu kochanej siostry, przetrwał
i został liderem ugrupowania.
Wojna na chwilę porzuciła młodego
Hitlera, próbując swoich sił w Grecji, ale tam ludzie zbyt bardzo pragnęli pokoju,
by dać się jej omotać na dłużej niż trzy lata. Wojna ignorowana była przez
swoich braci, którzy widocznie uznali, że miewa swoje humory. W Niebie wszyscy
przygotowywali się do Apokalipsy i nikt nie miał czasu zawracać sobie głowy
zbuntowanym Jeźdźcem, zwłaszcza, że swoim buntem wcale dużo nie zmieniał.
Rodzina Hitlerów stała się jedyną
szansą Wojny. Posunęła się do drastycznego kroku i, zamiast wywierać nacisk na
Adolfie, postanowiła zejść na ziemię. Nie miała problemów z wybraniem odpowiedniego
naczynia. W końcu już dawno je sobie upatrzyła.
*
Rok
1937
Lenora uważnie studiowała nuty, stopą
wystukując rytm. Niewielki pokój zapełniała powolna muzyka, grana z precyzją i
wyczuciem. Palce dziewczyny tańczyły po strunach, wprawiały je w drgania, które
dopieszczały niektóre dźwięki. Utwór, choć tak chaotycznie zapisany, miał w
sobie piękną harmonię i Lenora tylko na niej była teraz skupiona.
— Kochanie, chodź tu do mnie szybko!
Musisz to zobaczyć! — Głos Gertrudy Moszkowicz wdarł się nieproszony w muzyczny
wir, a Lenora sapnęła oburzona, przerywając grę.
— Już idę, mamo! — odkrzyknęła
możliwie jak najłagodniejszym głosem.
Oparłszy uprzednio swoją ukochaną
wiolonczelę o ścianę, pospieszyła do, urzędującej w pracowni, matki. Gertruda była
niecierpliwą kobietą, więc zanim córka pojawiła się przed jej oczami, zdążyła
zawołać ją jeszcze dwa razy. Wzmogło to tylko irytację Lenory, więc do pokoju
wbiegła z niezbyt przyjazną miną.
— Coś ty taka naburmuszona,
dziewczyno? — Gertruda spojrzała z naganą na swoją córkę, choć ta ledwo to
zanotowała, ponieważ matkę trudno było dostrzec, zza maszyny do szycia i płatów
jakiegoś materiału w kwiatki. — Żaden cię nie będzie chciał z taką miną!
Dziewczyna prychnęła tylko cicho pod
nosem i odgarnęła proste włosy w kolorze hebanu na ramię. Uważniej przyjrzała
się materiałowi, który matka teraz trzymała w dłoniach, robiąc jakieś poprawki.
Lenora nie mogła wyzbyć się wrażenia, że jeszcze tydzień temu tego rodzaju tkanina
wisiała w salonie, pełniąc rolę zasłonki.
—
Mamo… — jęknęła. — Co to jest?
Gertruda, w najmniejszym stopniu niezrażona
nastawieniem córki, porwała w dłonie kwiecisty materiał i zademonstrowała go
Lenorze.
— Sukienka, kochanie! — odkrzyknęła
entuzjastycznie, potrząsając delikatnie ubraniem. — Robiłam ją cały ranek.
Pomyślałam, że potrzebujesz czegoś nowego. W końcu ciągle chodzisz w tym samym.
— Uszyłaś mi sukienkę tydzień temu —
zaprotestowała dziewczyna marnie. — Nie sądzisz, że teraz przyszła kolej na
Kasię?
Kasia była sześcioletnią siostrą
Lenory, która wiecznie domagała się nowych ubrań. Najbardziej podobały jej się
te różowe, ale nie gardziła też innymi kolorami.
— Och, dobrze, że mi o tym
przypomniałaś! — Gertruda klasnęła w dłonie. —Kasiu, kochanie, przyjdź tu do
mnie!
Na tego małego brzdąca nie trzeba
było długo czekać, ponieważ pokój, który dzieliła z dwunastoletnim Michałem,
znajdował się blisko pracowni. Najmłodsza córka państwa Moszkowiczów wparowała
do pokoju jak szalona. Jej ciemne oczy wpatrywały się w rodzicielkę z
uwielbieniem, a pyzate policzki były zarumienione.
— Tak, mamusiu? — zapytała słodko, stając
w progu.
Lenora przewróciła oczami, słysząc ton
siostry.
Gertruda, zamiast odpowiedzieć,
wcisnęła sukienkę w kwiatki starszej z córek i wzięła w dłonie mniejszą kopię
ubrania.
— Teraz naprawdę będziecie wyglądać
jak siostry — powiedziała zadowolona, pomagając Kasi ubrać się w kreację. —
Len, przymierzaj swoją.
Lenora nie znosiła, gdy mama tak do
niej mówiła, ale posłusznie założyła materiał przez głowę, nie kwapiąc się
wcześniej zdjąć ubrań, które nosiła. Mogła sobie wyobrazić, że nie wyglądała
zbyt urodziwie w żółtej sukience, naznaczonej kolorowymi kwiatami, spod której
wystawał zmechacony sweter koloru chabrowego.
— Mamo, mam siedemnaście, nie
siedemdziesiąt lat — powiedziała Lenora spokojnie. — W tej sukience wyglądam
zbyt poważnie.
Gertruda spojrzała na córkę jak na
wariatkę.
— W sukience w kwiatki nikt nie
wygląda za poważnie — oznajmiła pewnie, dając pstryczka w nosek małej Kasi,
którą wyjątkowo rozśmieszył ten gest.
— Ale ten krój — jęknęła Len,
odciągając przylegający do szyi materiał. —
Duszę się w tym. Mogłabyś chociaż raz zrobić w ubraniach jakiś dekolt.
— Dekoltów jej się zachciało —
mruknęła pani Moszkowicz pod nosem.— Dawaj tę sukienkę, coś pokombinuję.
Dziewczyna z ulgą zdjęła z siebie
ubranie, uważając, żeby niczego przy okazji nie podrzeć. Sukienka założona na
sweter i spodnie po bracie wcale nie była taka luźna. Oddała matce przerobioną
zasłonkę, w momencie, w którym Kasia powiedziała:
— A mi się bardzo podoba, mamusiu.
Lenora spiorunowała siostrę
wzrokiem.
— Lizus — syknęła na tyle cicho, by
pani Moszkowicz tego nie usłyszała.
Gertruda rozpromieniła się pod
wpływem komplementu. Uściskała mocno młodszą córkę, całując ją w czubek głowy.
— Tylko ty mnie doceniasz w tym
domu, skarbie.
Len stała z założonymi rękami,
obserwując tę przepełnioną uczuciami scenkę. Dziewczyna stwierdziła w myślach,
że jej mama jest zdecydowanie zbyt łasa na komplementy. Zresztą, cały jej
charakter składał się ze skrajnych cech. Jak na swój wiek i budowę, Gertruda
była bardzo energiczna i lekkoduszna. Czasami Lenora miała wrażenie, że na
karku ma czterdzieści dziewięć lat, a jej mama jest spragnioną przygód
siedemnastolatką. Nawet postura pani Moszkowicz nie wskazywała na
nieograniczoną energię jej ducha. Kobieta była z niej drobna i chuda, wręcz
koścista. Długie, przeplatane siwizną włosy, spinała w wysokiego koka, który tylko
sprawiał, że wyglądała starzej. Jedynie ciemne oczy nadal pozostawały młode i radosne.
Len chciałaby być taka za kilkadziesiąt lat, ale szczerze wątpiła, by jej się
to udało. Z matką różniły się tak, że gdyby nie podobieństwo w wyglądzie,
dziewczyna zastanawiałaby się nad ich pokrewieństwem.
Drzwi do pracowni otworzył Abel,
najstarszy z rodzeństwa. Zakończył edukację dwa lata temu i od tej pory
zajmował się handlem staroci, które kolekcjonował od dzieciństwa. Jako, że
mieszkali w głównej części Warszawy, od rynku dzieliło ich zaledwie kilka
kroków, dlatego Abel często przychodził do mieszkania w godzinach pracy, żeby
poszukać jakiegoś towaru. W tym czasie stoiska pilnował jego przyjaciel - Janek,
który również był kolekcjonerem. Połączyło ich wspólne hobby i nawet nieźle na
tym wychodzili.
Dla sentymentalnej Lenory było w tym
coś dziwnego. Nie po to tyle lat sumiennie zbierali stare rzeczy, żeby teraz
się wszystkiego pozbyć, prawda?
Rodzice wspierali syna w tej pracy,
jak mogli. Doszło nawet do tego, że odstąpili mu część niezwykle cennych
pamiątek rodzinnych. I tak biznes się kręcił.
— Jakaś pani pyta o miedziany,
ozdobiony czterema kamieniami granatu kluczyk — oznajmił tylko, nawet się nie
witając. Kasię bardzo rozśmieszyło słowo „kluczyk”. — Ktoś jej powiedział, że
taki mamy. To kolekcjonerka. Bogata kolekcjonerka.
— Miedziany kluczyk? — powtórzyła
Lenora, a Kasia ponownie zachichotała.
Abel przytaknął, spoglądając na nią.
Uniósł zdziwiony brwi, po czym uśmiechnął się złośliwie.
— Czy to moje stare spodnie? —
zapytał, wskazując na dolną część garderoby dziewczyny.
— Niewygodnie jest grać na
wiolonczeli w sukience — odparła słabo.
Gertruda zerknęła krytycznie na
córkę, jakby dopiero teraz zauważyła, w co ta się ubrała.
— Kochanie, co ty na siebie
zakładasz?! — wybuchnęła. —
Jesteś młodą kobietą i nie powinnaś się tak ubierać. Jak wiem, że teraz
zalewają nas te fale feminizmu, ale, na miłość boską, nie daj się im porwać!
Toż to czysta głupota.
— Mamo, daj spokój. To tylko…
— Żadne daj spokój! — przerwała jej
Gertruda.
— Ale mamo… — Lenora spróbowała
jeszcze raz.
— W takim ubraniu nigdy nie
znajdziesz męża!
— Świetnie! Może go nie chce?
— Jak możesz tak mówić!? Ja chcę
mieć wnuki! — Pani Moszkowicz oparła dłonie o swoje kościste biodra.
— Przecież masz jeszcze Kasię,
Michała i Abla! — krzyknęła, wskazując dłonią na ostatniego.
— Ktoś mnie wołał? — Michał wbiegł
do pokoju z szerokim uśmiechem na twarzy. Jego włosy były w takim nieładzie,
jakby dopiero wstał z łóżka, a ciemne oczy błyszczały radośnie. Był jedynym dzieckiem,
przypominającym w charakterze Gertrudę. Lenora wciąż myślała, że chłopak
wyrośnie z tej beztroskości.
— Nie! — krzyknęła bezpodstawnie na
brata. Gorąco zalało jej policzki.
Michał nie przejął się tym w ogóle i
zaczął się bujać na piętach, przyglądając się swojej rodzince.
— Nie tym tonem do brata. — Pani
Moszkowicz zagroziła córce palcem.
— To co z tym kluczem? — wtrącił
Abel zniecierpliwiony.
— Ja po niego pójdę. — Lenora
odwróciła się szybko i wyminęła brata w drzwiach.
— Później proszę mi się przebrać! —
krzyknęła za nią Gertruda.
Len udała, że tego nie słyszała i
zmierzając do pokoju Abla, starała się pohamować złość. Nie lubiła w sobie tego,
że łatwo można było ją wytrącić z równowagi. Mając tak dużą rodzinę, wiecznie
miewała powody do złości. Dzieci cały czas hałasowały, a najstarszy z braci
lubił robić na złość. Lenora nie pamiętała, kiedy ostatni raz udało jej zagrać
jakiś utwór w całości. Zawsze ktoś jej przerywał.
Pokój Abla był niewielki i
zagracony. Koło jednoosobowego łóżka piętrzyły się pudła ze starociami, a
stojące przy oknie biurko, zakrywały stosy papierów. Lenora lubiła tu
przychodzić. Podobał jej się zapach kurzu w powietrzu i osobliwa atmosfera,
wyczuwalna już od progu.
Dziewczyna przykucnęła przy
pierwszym z pudeł, zapoznając się z jego zawartością. Nie znalazła w nim nic,
co by ją zaciekawiło, a tym bardziej nie było tam żadnego klucza. W środku
walała się biżuteria, która pewnie nie miałaby żadnej wartości, gdyby nie fakt,
że była bardzo stara.
W następnych pudłach również nie
znalazła kluczyka i dopiero, gdy przykucała przy piątym, zdała sobie sprawę, że
Abel z pewnością wiedział, co się w jego pokoju znajdowało. W końcu sam to
zbierał.
Westchnęła ciężko i wyszła z pokoju
brata, zamykając za sobą drzwi.
— Len, Abel powiedział, żebyś
przyniosła mu klucz, jak go znajdziesz — powiedział Michał, który czekał na nią
na korytarzu. Chłopiec wciąż bujał się na piętach, jakby nie mógł ustać w
jednym miejscu.
— Nie wyjdziesz w tych ubraniach na
ulicę! — Gertruda miała wyjątkowo wyczulony słuch.
— Dobrze mamo, Michał go zaniesie! —
odkrzyknęła, nie chcąc się już kłócić. — Gdzie trzymacie pamiątki rodzinne?!
— W szafie!
Lenora skierowała swoje kroki do
sypialni rodziców, a za nią podskakiwał Michał.
— Będę mógł zanieść Ablowi kluczyk?
— zapytał radośnie.
— Tak, tak — mruknęła, mijając łóżko
rodziców i podchodząc do białej szafy, trochę uszkodzonej przez czas. — Tylko
najpierw muszę znaleźć ten klucz.
Drzwi zaskrzeczały, jakby protestowały przed otworzeniem. Lenora
skrzywiła się nieznacznie. Pan Moszkowicz powinien pomyśleć nad kupieniem nowej
szafy. Dziewczyna obiecała sobie, że powie mu to, gdy ten wróci z Uniwersytetu.
O ile nie będzie zbyt zmęczony. Pod koniec semestru uczniowie dawali w kość
wykładowcom.
Len musiała się wspiąć na palce, by
sięgnąć po pudła, ustawione na górnych półkach.
— Mogę pomóc? — zapytał Michał
przymilnie.
Lenora zerknęła na niego
podejrzliwie, ale podała mu pudło, a sama sięgnęła po następne.
— Tylko niczego nie zniszcz.
Dziewczyna okazała się być lepszym
poszukiwaczem niż brat i już po chwili położyła mu na dłoni mały, miedziany
kluczyk. Czerwone kamienie granatu pobłyskiwały słabo na tle brudnego brązu.
Kluczyk musiał być warty krocie.
— Nie zgub go po drodze — ostrzegła
groźne.
Michał pokiwał entuzjastycznie
głową, zaciskając w dłoni klucz. Ruszył jak torpeda do wyjścia, a Lenora
krzyknęła jeszcze za nim:
— Zapytaj się Abla, skąd ta kobieta
wie o tym kluczu!
— Dobra!
Len westchnęła ciężko, schowała
pudła z powrotem do szafy, po czym pobiegła do pokoju. Kiedyś w końcu musiała
skończyć grać ten utwór.
Kolacja była ulubionym aspektem życia
codziennego dla Lenory. O osiemnastej Tobiasz Moszkowicz wracał z pracy, więc
do posiłku zasiadali razem i dziewczynie bardzo podobał się taki układ. Wbrew
ogólnej irytacji, bardzo mocno kochała wszystkich członków rodziny.
Za dziesięć szósta do kuchni wbiegł
Michał, rozczochrany jeszcze mocniej niż poprzednio i energiczny jak zawsze.
— Co dzisiaj jemy, Len? — zapytał,
stając przy siostrze, która precyzyjnie kroiła pomidory.
— Kanapki — odparła spokojnie,
spodziewając się reakcji chłopca.
— Znowu? — jęknął, przeciągając
samogłoski. — Wczoraj też były kanapki.
— A co chciałbyś zjeść?
— Lody — mruknął Michał rozmarzonym
głosem. — Czekoladowe.
— Lody czekoladowe? — Lenora
zerknęła na brata, unosząc brwi. — Czy widziałeś, żebyśmy kiedykolwiek w domu
mieli lody czekoladowe?
— Nie. — Chłopiec pokręcił
energicznie głową.
— Więc będą kanapki — powiedziała
dziewczyna ostatecznie. — Wyjmij szynkę i ser z lodówki.
Michał bez zbędnego marudzenia
wykonał polecenie siostry.
— Zapytałeś Abla o klientkę? — podjęła
temat.
Chłopiec plasnął się dłonią w czoło.
— Zapomniałem! — wykrzyknął
dramatycznie, jakby popełnił jakąś straszną zbrodnię.
— Nie szkodzi — uspokoiła go
dziewczyna przymilnie. Zawsze bawiły ją reakcje Michała, gdy ten sobie o czymś
przypominał. — Zapytam go później.
Michał widocznie szybko przestał się
przejmować złamaną prośbą, bo po chwili ponownie się odezwał:
— A co będzie jutro na kolację?
Lenora
odgarnęła pomidory na bok i zabrała się za krojenie chleba.
— Kanapki.
— A popojutrze… czekaj zgadnę.
Kanapki?
Lenora uśmiechnęła się pod nosem.
— Pewnie tak.
— Jesteś beznadziejną kucharką,
wiesz?
— Wiem — zgodziła się, smarując
przylepkę chleba masłem i podając ją bratu. — Ale najlepszą w tej rodzinie.
Przy kolacji Pan Moszkowicz zawsze
zajmował honorowe miejsce. Po jego prawej siedziała Gertruda, a po lewej Lenora.
Dziewczyna walczyła o miejsce z Ablem i ostatecznie to ona wygrała, wysuwając
argument, że to przecież jej przypada przygotowywanie wszystkich posiłków odkąd
skończyła trzynaście lat. Więc Abel siedział między matką a Kasią, za to Michał
wiercił się na swoim miejscu koło starszej siostry.
Tobiasz był małomównym mężczyzną,
więc dobrze się złożyło, że Gertruda lubiła szczegółowo opowiadać wszystkie
wydarzenia z dnia. Oczywiście nie pominęła gafy ubraniowej Lenory, na co ta
straciła apetyt i z trudem skończyła pierwszą kanapkę. Dziewczyna przy stole ubrała
się nienagannie, w błękitną sukienkę i ciemne buty, dlatego miała nadzieję, że
mama daruje sobie wzmiankę o spodniach Abla. Na szczęście Pan Moszkowicz
wysłuchał wszystkiego w spokoju, nie ganiąc córki nawet spojrzeniem.
— Skąd twoja klientka wiedziała, że
mamy w domu jakiś miedziany kluczyk? — zapytała Lenora po kolacji, podczas gdy
jej brat zmywał naczynia.
Abel wzruszył ramionami, odkładając
czysty talerz na suszarkę.
— Pewnie Janek coś jej nagadał —
oznajmił lekko. — Zresztą, czy to ważne?
Dziewczyna oparła się o kuchenny
blat.
— Oczywiście, że ważne — powiedziała
pewnie. — Skąd Janek mógł wiedzieć o kluczyku, skoro nawet ty nie miałeś o nim
pojęcia? W dodatku nie byle jakim kluczyku. Co on w ogóle otwiera?
— Nie wiem, Len — westchnął. —
Odpuść sobie to śledztwo. Bardzo dużo za niego dała, więc nie ma już sensu się
nad tym zastanawiać.
*
Szesnasty listopada 1940 roku okazał
się dniem sądu dla Żydów zamieszkałych w Warszawie. Już od kilku miesięcy byli
prześladowani przez niemieckich żołnierzy, lecz nikt nie spodziewał się, że
decyzje zostaną podjęte z prędkością pędzącego naboju wystrzelonego na jednej z
bezpodstawnych egzekucji.
Przez ignorancję Nieba, Wojna
przebiła się przez wojska na Westerplatte i zawędrowała w głąb Polski,
zdobywając ziemie i wybijając ludzkość bez zbędnego wysiłku. Pionkami Hitlera
byli zwykli ludzie, gotowi do oddania bądź odebrania życia w imię idei, która
nie miała w sobie sensu.
Jednak Adolf umiał mącić ludziom w
głowach.
Jego przemowy pełne były agresji
oraz pasji. Nikt tak pięknie nie mówił o wymordowaniu milionów. Za nikim innym
ludzie nie poszliby na rzeź. W takim tempie i z tak słabym oporem świat powoli
ulegał germanizacji.
Państwo niemieckie pokazywało swoją
potęgę.
Moszkowiczowie byli rodziną żydowską z
pochodzenia. Nigdy nie przykładali dużej uwagi do aspektów religijnych. Dzieci,
tak jak rodzice, nie były nawet chrzczone. Być może, gdyby w ich żyłach nie
płynęła żydowska krew, tak jak większość społeczeństwa polskiego, Lenora i jej
rodzeństwo zostaliby chrześcijanami. Jednak los sprawił, że rodzice wychowali
ich ateistycznie, przez co niewiele wiedzieli o rzeczach świętych i
nadprzyrodzonych.
Nie było Boga, aniołów ani życia po
śmierci.
Jednak dla Hitlera nie miało to
dużego znaczenia. Moszkowiczowie, podobnie jak inne ateistycznie rodziny
żydowskie, zostali przeniesieni do niewielkiego mieszkania, lokującego się w
starej kamienicy przy ulicy Anielewicza.
— Zobaczycie, wszystko będzie dobrze
— mówiła gorączkowo Gertruda, rozpakowując walizkę w pokoju przeznaczonych dla
dzieci. Drżały jej dłonie, a na czole pojawiły się krople zimnego potu. Głos
miała pewny. Musiała, jeśli chciała okłamać również siebie.
Dzieci były świadome, że ich matka
kłamała. Nawet dziewięcioletnia Kasia zaczęła domyślać się wielu rzeczy, od
kiedy blady i roztrzęsiony pan Moszkowicz zaczął pakować najpotrzebniejsze
rzeczy do szmacianej torby w środku nocy. Minął tydzień od momentu odejścia
Tobiasza z gettowego domu. Kasia wciąż wyglądała przez okno pokoju, który
dzieliła z rodzeństwem. Żydzi mieli podobne rysy twarzy, więc mała często brała
jakiegoś mężczyznę w średnim wieku za swojego ojca. Z początku cała rodzina
ożywała, gdy tylko Kasia zaczynała krzyczeć, że tata w końcu wrócił do domu. Po
szóstej pomyłce nawet ona straciła swój entuzjazm.
Lenora wiedziała, że jej ojca
wywieźli do obozu pracy. Ponieważ Żydów z łódzkiego getta było zbyt mało, by w
szybkim tempie włączyć Poznań i Warszawę do niemieckiej sieci autostrad,
niemieckie władze postanowiły zabrać też kilku z warszawskiego. Wzięli tych
najbardziej charyzmatycznych i wpływowych, jakby chcieli tym osłabić całe
getto. Niestety, Tobiasz był jednym z nich. Szanse na jego powrót były tak
niewielkie, że prawie żadne, więc Lenora codziennie próbowała się oswoić z
myślą, że jej ojciec już nigdy nie przekroczy progu gettowego domu. Dni nie
byłyby nawet tak dobijające i bolesne, gdyby nie cisza, która towarzyszyła
rodzinie Moszkowiczów przy kolacji. Dzień po dniu, pod wieczór zasiadali przy
stole w całkowitym milczeniu i jedli ugotowane ziemniaki. Słychać było tylko stukanie sztućców o talerze, ponieważ każda próba rozpoczęcia rozmowy kończyła się
fiaskiem. Zwyczajem Gertrudy było opowiadanie Tobiaszowi o zdarzeniach, jakie
miały miejsce, gdy ten był w pracy. Teraz pani Moszkowicz nie chciała nawet
spojrzeć na puste krzesło po jej lewej stronie. Za każdym razem, gdy to robiła
i nie natrafiała wzrokiem na podłużną twarz męża o ostrych rysach i spokojnych
oczach, zaciskała mocno powieki i do końca kolacji wpatrywała się w swój
talerz, mozolnie jedząc małą porcję ziemniaków.
Michał, podobnie jak Lenora, zaczął
nienawidzić kolacji. Od patrzenia na załamaną mamę bolało go serce, a ziemniaki
ledwo przechodziły mu przez gardło. Oddałby wszystko za kanapki i ojca,
siedzącego na przeznaczonym dla niego miejscu.
Lenora starała się zachować optymizm
w beznadziejnej sytuacji, w jakiej znalazła się jej rodzina. Ktoś musiał być
wesołym członkiem rodziny, nawet jeśli za oknem żołnierze czyhali na życie
każdego Żyda. Starała się chodzić uśmiechnięta i zachowywać jak za czasów
wolności, choć strach zdawał się pulchnieć w jej gardle, a ból po stracie ojca próbował
wydostać się przez łzy.
Wraz z Ablem znalazła sposób na
zdobywanie innego pożywienia niż ziemniaki. Dziewczyna sprzedawała suknie,
które uszyła dla niej Gertruda. Niektóre były na tyle ładne i solidnie
zrobione, że nieliczni żołnierze zdecydowali się je wymieniać w zamian za
jedzenie. Lenora nauczyła się przekonywać niemieckie patrole co do jakości
sukni i zapewniała, że ich kochanki będą nimi zachwycone. Często też zostawała
odprawiana z kilkoma siniakami na brzuchu czy twarzy, lecz nie zniechęcała się
tym, dopóki miała pewność, że jej nie zabiją. W końcu tylko sprzedawała suknie.
Abel miał więcej do zaoferowania.
Żołnierzy dużo bardziej interesowały stare naboje, czy bronie, które, według
Abla, miały niesamowitą historię i warte były krocie. W ten oto sposób
zdobywali pożywienie nawet na kilka dni.
Interes mógłby okazać się wielkim
sukcesem, ale suknie kończyły się w zastraszającym tempie i Lenorze została już
tylko jedna, pomarszczona w kolorze wyblakłego błękitu. Pewnie nikt by jej
nawet nie kupił.
Najstarszy z braci opchnął wszystko,
co opchnąć mógł i od tej pory Moszkowicze, podobnie jak inni Żydzi, musieli
wyżyć na kartkach żywnościowych.
W dniu, w którym kończyły im się
zapasy jedzenia, a odłożonych pieniędzy została zaledwie garstka, Lenora udała
się do kuchni by rozdzielić pokarm na następne dni. Pomieszczenie przeważnie
było puste, lecz tym razem dostrzegła, siedzącego przy stole Abla, który
ściskał coś w splecionych dłoniach, opierając o nie głowę. Miał zamknięte oczy,
a jego usta poruszały się powoli, choć Len nie słyszała, by ten coś mówił.
—
Co robisz? — zagadnęła, podchodząc do stołu i odsuwając sobie krzesło. Usiadła
naprzeciwko brata.
Abel otworzył gwałtownie oczy, a
coś, co trzymał w dłoniach, upuścił na stół. Rzecz przypominała naszyjnik, z
prostym, drewnianym krzyżem na końcu i maleńkimi koralikami, podzielonymi na
pięć części.
— Różaniec — stwierdziła Lenora,
marszcząc brwi. — Modlisz się?
Brat spojrzał na nią z dystansem.
— Tak — odparł po chwili
zastanowienia. — Znalazłem go mojej kurtce.
Lenora potaknęła.
Gdy przenosili się do getta, pogoda
była chłodna, więc dziewczyna z przyzwyczajenia założyła kurtkę Abla. Drewniany
różaniec dostrzegła przy kratce kanalizacyjnej. Leżał samotnie na betonowej
kostce, zupełnie jakby czekał, aż jakiś przechodzień go zabierze. Dziewczyna
pod pretekstem potknięcia się o własne nogi, skryła naszyjnik w obszernej
kieszeni kurtki. Często zastanawiała się nad swoim uczynkiem i wciąż nie
rozumiała, dlaczego zabrała ze sobą różaniec. W szkole jej znajomi czasami
wspominali coś o Trójcy Świętej. Lenora słuchała ich z czystym zainteresowaniem.
Nigdy nie chciała się do nich dołączyć, aczkolwiek fascynowało ją to, co mówili
odnośnie swojej religii.
Kiedy Lenora szła do getta, szukała
wszelkich sposobów na ucieczkę. Jednak po mieście maszerowali niemieccy
żołnierze, a ruchu na chodnikach praktycznie nie było, więc nie miała jak
wtopić się w tłum. Strach mącił jej w głowie i przez chwilę zastanawiała się,
czy nie rzucić się biegiem w przeciwnym kierunku, byleby jak najdalej od
ośrodka dla Żydów. Myśl o rodzinie szczęśliwie powstrzymywała ją przed
niemądrymi uczynkami i dopiero, gdy zobaczyła różaniec, zdała sobie sprawę, że
ucieczka nie zawsze musi mieć fizyczną formę.
Dziewczyna zapomniała o modlitwie
oraz wszelkich siłach nadprzyrodzonych, gdy tylko weszła na teren getta. Ponura
atmosfera i straże spacerujące po bocznych chodnikach stłamsiły jej nadzieję.
Teraz, kiedy zobaczyła modlącego się Abla, znów
pogłębiła się w myślach o Bogu. Pomyślała o ciałach, które widziała przy ulicy
Karmelickiej i o opasce, która codziennie ściskała jej ramię. Bała się ją
zdejmować nawet w domu. Pomyślała o losie, jaki spotkał jej ojca oraz innych
Żydów.
Czy Bóg dopuściłby do czegoś
takiego?
— Wierzysz w nią? — Lenora pierwsza
przerwała ciszę.
— W modlitwę?
— Tak.
Abel wzruszył ramionami.
— Spróbować nie zaszkodzi.
Dziewczyna przez chwilę rozmyślała
nad słowami brata.
— Moglibyśmy sprzedać różaniec —
powiedziała w końcu, co sprawiło, że Abel się zachmurzył.
— Nie sądzę, by ktokolwiek chciałby
go kupić.
— Racja — przyznała szybko. — Nie
jest zbyt wartościowy.
Dziewczyna przez chwilę wpatrywała
się w swoje paznokcie.
— Wypowiadasz jakąś formułkę? —
zapytała, ponownie podnosząc wzrok na Abla. — Zwracasz się do kogoś
szczególnego?
— Do aniołów — odparł wyraźnie
ożywiony zainteresowaniem siostry. — Sam wymyślam słowa. Choć pewnie powinienem
inaczej używać tego różańca. Wiem jedynie, że służy do modlitwy.
— Znasz ich imiona? Tych aniołów.
Abel pokręcił głową.
— Tylko jednego — powiedział
niewyraźnie. — Uriel. Ulubiony anioł Janka. Mówił o nim, że jest duchem, który stał u bram raju
utraconego z mieczem ognistym w dłoni.
Lenora uśmiechnęła się.
— Był chyba fanatykiem religijnym —
stwierdziła.
— Nigdy nie poznałem osoby, która
wiedziałaby więcej na temat Biblii niż on — przyznał Abel.
— Tęsknisz za nim? Jest twoim
najlepszym przyjacielem.
Spojrzał na nią ze smutkiem.
— A czy ty nie
tęsknisz za swoją wiolonczelą?
— Tęsknię.
— Właśnie.
Od tego wieczoru Lenora również
zaczęła się modlić. Dokładnie o dwudziestej drugiej ona i Abel zasiadali przy
stole w kuchni i kładąc różaniec na środku blatu, skupiali się na modlitwie. Lenora
palcami dotykała drewnianego krzyżyka, przez półgodziny powtarzając w myślach
jedno zdanie:
Boże,
pomóż nam.
*
Trzydziesty pierwszy grudnia był
dziwnym dniem. W mieszkaniu Moszkowiczów temperatura była tak niska, że z każdy
oddech niósł ze sobą kłębek białej pary. Nawet Kasia, która była owinięta dwoma
kocami, drżała z zimna. Lenora zaniosła siostrze oraz matce kubki z gorącą wodą,
by się rozgrzały. Dziewczyna wróciła do kuchni i wstawiła pełny czajnik na gaz.
Było południe, możliwie najcieplejsza
pora dnia, a na dworze i tak panował mróz. Lodowaty wiatr hulał między
budynkami, porywając do szaleńczego lotu płatki śniegu. Lenora, wyglądając
przez okno, ledwie widziała zarys budynku naprzeciwko.
— Kiedy wróci Abel? — Michał wszedł
do kuchni, szczelnie otulony szorstkim kocem. — Czy jego też zabrali? Jak tatę?
Lenora spojrzała na niego z żalem.
— Nie — powiedziała cicho. — Abel
wyszedł się tylko przejść. Zaraz wróci, obiecuję.
Michał skinął niepewnie głową. Widać
było, że nie uwierzył w słowa starszej siostry.
Cała dziwota trzydziestego
pierwszego grudnia polegała na tym, że najstarszy z rodzeństwa obudził
wszystkich okropnym krzykiem. Wypadł z kuchni, gdzie zwykle odprawiał poranną
modlitwę, przyciskając dłonie do uszu i jęcząc po nosem, jakby ból, który czuł, był nie do wytrzymania. Lenora zerwała się z łóżka, by dowiedzieć się, dlaczego
Abel tak krzyknął, ale jedyne, co zdążyła zobaczyć, to zatrzaskujące się drzwi.
— Abel! — wrzasnęła, by go zatrzymać,
ale nie doczekała się żadnej odpowiedzi.
Jako, że brat zabrał swoją kurtkę,
chwyciła za cienki płaszcz, wcisnęła swoje stopy w czarne buty i wybiegła za
Ablem, co chwilę krzycząc jego imię. Wypadła z klatki schodowej, dysząc, nie
tyle ze zmęczenia, co z przerażenia. Mróz natychmiast uderzył w jej twarz, a
gardło bolało od brania dużych haustów powietrza. Spacerujące po ulicach
straże przyglądały się jej podejrzliwie. Na chodnikach nie było nikogo innego
prócz Niemców. Abel zniknął, jakby wcale nie wybiegał stąd kilka sekund temu.
Lenora ukłoniła się żołnierzom
głęboko. Ci z porannej zmiany bywali najmilsi.
— Guten Tag! Ist den mittelgroß Mann
hier gegangen?!* — zapytała niepewnie po niemiecku. Wciąż miała problemy z tym
językiem.
— Nein! — krzyknął jeden z nich.
Dziewczyna poznała w nim swojego
byłego klienta. Żołnierz kupił od niej przynajmniej trzy suknie, choć wcale nie
były ładne.
— Danke! Auf Wiedersehen!
Lenora rozglądała się jeszcze przez chwilę, zastanawiając
się, czy gonić za bratem. Zrezygnowana, uświadomiła sobie, że nawet nie wie, w
którym kierunku się udał. Poza tym, chodzenie po ulicach getta z rana było
niebezpieczne. Zwłaszcza, że nie miała na sobie opaski z gwiazdą Dawida.
Czas do południa
zleciał na nieznośnym oczekiwaniu. Dziewczyna kilka razy chciała wyjść, by
poszukać brata, lecz Gertruda nie pozwalała jej opuszczać domu w taki mróz.
Pani Moszkowicz sama zbierała się kilka razy do poszukiwań, lecz wtedy
zostawała zatrzymywana przez Lenorę. Michał i Kasia nawet nie mieli prawa głosu
w tej sprawie.
Dochodziła
druga, gdy Lenora straciła resztki cierpliwości i postanowiła, wbrew protestom
matki, wyjść po Abla. Jeśli do tej pory nie wracał, to coś musiało mu się stać.
Gertruda zauważyła, że jej córka się gdzieś wybiera, gdy ta trzymała już dłoń
na klamce. Nie zdążyła jednak wydusić z siebie słowa protestu, ponieważ drzwi
otworzył jej najstarszy syn. Na jego kurtce i w ciemnych włosach topniał śnieg.
Stanął sztywno, jakby niepewnie.
Lenora
odskoczyła jak oparzona i puściła klamkę, posyłając Ablowi gniewne spojrzenie.
—
Gdzie ty byłeś tyle czasu!? — krzyknęła.
—
Abel! — Gertruda podeszła do syna, z zamiarem przytulenia go.
Abel
mocno objął matkę ramieniem, po czym przyciągnął do siebie jeszcze Lenorę. Był
okropnie zimny. Dziewczyna zobaczyła, że jego uszy były sine i zrozumiała, że
je sobie odmroził.
—
Kocham was — powiedział cicho, głosem pełnym dziwnego żalu. — Będę za wami
bardzo tęsknił.
—
Abel, o czym ty mówisz? — Lenora odsunęła się trochę, patrząc na niego ze strachem.
— Wywożą cię do obozu pracy?
Biorąc
pod uwagę porę roku, zniewoleni robotnicy umierali w złych warunkach dużo
częściej niż zwykle. To logiczne, że Niemcy potrzebują nowej siły roboczej.
Chłopak
potrząsnął głową, puszczając matkę i podszedł przytulić też Kasię i Michała,
wciąż powtarzając, że ich kocha.
W
Lenorze rosło przerażenie, wywołane zachowaniem Abla i dziewczyna nie
wiedziała, co zrobić by ten przestał.
—
Co się stało? — zapytała ponownie, ale brat ponownie ją zignorował. — Czemu zachowujesz
się, jakbyś się z nami żegnał!?
Abel
przestał mamrotać pod nosem czułe słowa i posłał siostrze łamiące serce
spojrzenie. Przez chwilę patrzyli na siebie w ciszy. Każdy członek rodziny
obserwował Abla, jakby doczekiwał się odpowiedzi, jednak ona nie nastąpiła.
—
Musiałem — wyszeptał jeszcze, po czym poszedł do wspólnej sypialni,
zatrzaskując za sobą drzwi.
Len
stała jak wmurowana dobre kilka sekund, więc Gertruda była pierwszą osobą,
która ruszyła do Abla.
—
Kochanie, co…
Dziewczyna
widziała, jak jasna poświata zalewa twarz matki, gdy ta otwierała drzwi. Blask
był tak ostry, że Gertruda musiała zamknąć oczy.
Światło zniknęło sekundę później, a Lenora
zamrugała szybko. Nie była pewna, czy jej się to przewidziało, czy też nie.
Mina jej mamy wskazywała raczej na to drugie. Weszła za panią Moszkowicz do
pokoju. W oddali słyszała szybkie kroki młodszego rodzeństwa.
Abel stał przy oknie.
Biel sącząca się z dworu przez okno, oświetlała jego spiętą twarz i poważne
oczy. Był wyprostowany i biła od niego dotąd niespotykana pewność siebie.
Wydawał się bardziej dostojny, jakby starszy o kilkadziesiąt lat. Jego ciemne
tęczówki były przesiąknięte iskrzącym się błękitem, który powoli zanikał.
— Abel? — Lenora
zrobiła krok ku bratu.
— Abel Moszkowicz
stał się naczyniem dla wyższych celów — oznajmił nieznajomy formalnym tonem.
— Naczyniem? — Lenora
wyprzedziła w pytaniu matkę. — Naczyniem dla czego? Kim ty jesteś?
— Nazywam się Uriel —
powiedział oschle. — Jestem aniołem.
*Dzień dobry! Czy przechodził tędy średniego wzrostu mężczyzna?
Pierwszy rozdział już za mną, co przyjęłam z niebywałą ulgą. Wprowadzenia są przyjemne w pisaniu, ale czasami ciężkie.
Mam już aż trzech obserwatorów! Nie spodziewałam się tego.
Pięknie dziękuję za komentarze pod prologiem.
Pozdrawiam!