czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział trzeci: Niecodzienna propozycja


W zimę słońce zachodziło szybko. Lenora dopiero trzeci raz wybierała się po nową porcję śniegu, a na dworze już robiło się ciemno. Teraz, gdy Uriel był w posiadaniu ciała Abla, Lenora mogła bez awantur nosić jego kurtkę. Przynajmniej nie było jej tak zimno. Latarnia zamigotała, gdy dziewczyna schylała się by napełnić wyszczerbioną miskę. Moszkowicz wyprostowała się szybko, uznając to za zły znak.
            — Dobry wieczór — powiedziała po niemiecku do gestapo, który pojawił się przed nią znikąd i nagle. Bała się ukłonić, żeby nie spuszczać go z oczu. Patrzyła się na żołnierza długo, na tyle długo, że zaczęła dostrzegać na jego twarzy takie szczegóły jak drobna blizna po okiem, czy zakrzywiony nos, prawdopodobnie w wyniku złamania. Mężczyzna wciąż nie wykonał żadnego ruchu, jakby zastygł, czekał na coś. — Właśnie wracałam...
            Wraz z jej słowami wystrzeliły pierwsze fajerwerki. Posypały się na niebie strumieniami różnych kolorów, a oczy żołnierza pochłonęła ciemność.
            — Nareszcie — szepnął podniecony i wyciągnął zza kurtki jasny sztylet.
Lenora rzuciła się z powrotem na klatkę, lecz demon zdążył złapać ją za nadgarstek i jednym ruchem powalić na podłogę. Dziewczyna uderzyła głową mocno w posadzkę, na kilka sekund straciła i słuch, i widoczność. Gdy tylko zaczęła ponownie widzieć, wstała gwałtownie, trzymając się krawędzi schodów, żeby znów nie upaść. Spodziewała się ponownie zobaczyć opętanego żołnierza, ale drzwi do klatki były zamknięte, na posadzce znajdowało się jedynie odrobinę krwi. Przez małe okienko w drzwiach Lenora dostrzegła Uriela, wbijającego sztylet w gardło gestapo, który przed chwilą ją zaatakował. Z jego szyi trysnął strumień posoki, z oczu i ust białe światło. Fajerwerki Getta.
— Mają sztylety! — krzyknął Uriel, powalając na ziemię kolejnego demona. Na jego ramieniu lśniła długa rana. Nie krwawił. — Ktoś musiał przekazać Wojnie plany.
            Lenora zakryła dłonią usta, widząc tak długie rozcięcie na ciele Abla. Czuła, że krew spływa jej po szyi, ale nie mogła oderwać oczu od końca malującego się za szybą. Castiel, który do tej pory był poza polem widzenia dziewczyny, teraz zjawił się za towarzyszem broni, ratując go przed ciosem w plecy. Srebrne sztylety sypały się wraz z kolejnymi ofiarami, a drobne cięcia na ciałach aniołów iskrzyły białym światłem. Demony jednak przybywały zewsząd. Z początku wszystkie, które zauważyła Lenora, kierowały się do dwóch majestatycznych przeciwników. Teraz, gdy na chwilę oderwała wzrokiem od walki, dostrzegła, że grupka żołnierzy niemieckich wbiega do kamienicy leżącej przy ulicy Smoczej, równolegle ustawionej do Anielewicza. Mieszkało w niej dużo ludzi, dobrych ludzi, którzy nie zasługiwali na śmierć z ręki demona w niemieckim ciele. Lenora zastanawiała się jedynie przez chwilę.
            — Wchodzą do środka! – krzyknęła, zbierając swoją odwagę. — Tam, do tej kamienicy!
            Uriel nie zwrócił na nią uwagi, Castiel jedynie się obejrzał. Wstrzymała oddech i zatrzasnęła drzwi, widząc, że nie tylko uwagę aniołów na siebie zwróciła. Dziewczyna nie miała pojęcia, że demony są tak szybkie, gdy jeden zaczął zmierzać w jej stronę. Szybko rzuciła się na schody. Demon, który ją gonił, ubrał ciało chłopca, mającego nie więcej niż szesnaście lat, choć przez to nie mniej strasznego. Choć chłopiec był chuderlawy, to kroki miał szybkie i pewne. Pewniejsze niż potykająca się o spódnicę Lenora, wciąż tracąca krew z rozcięcia na głowie. Nagle coś trzasnęło i dziewczyna zatrzymała się na następnym piętrze. Przestała słyszeć ścigające ją kroki, co wydawało się podejrzane. Wychyliła się ostrożnie, opierając o barierkę. Na klatce schodowej znajdował się jedynie Castiel. Jego sztylet był zakrwawiony, a koło nóg leżał opętany chłopiec. Lenora była bliska płaczu z ulgi, jaką poczuła, gdy zobaczyła anioła. Castiel patrzyła na nią dziwnie zaciekawiony. Ciekawe, że potrafił zachować taki spokój, gdy wokół gorzała walka, a jego towarzysz pozostał co najmniej z tuzinem demonów sam na sam.
            — Dz-dziękuję — powiedziała Moszkowicz, czując, że dłonie jej się pocą i ślizgają po poręczy. Wyprostowała się. — Do kamienicy po lewej weszły demony. Było ich mnóstwo… musisz coś z tym zrobić. Proszę, zrób coś z tym. Ach, czy mógłbyś mi jeszcze z tym pomóc? — Lenora odjęła zakrwawioną dłoń od tyłu głowy. Z minuty na minutę czuła się coraz gorzej. — Naprawdę nie chcę wracać cała zakrwawiona. Będą się martwić, moja mama…
            — Nie dostaliśmy pozwolenia na pomaganie ludziom — powiedział Castiel dziwnym głosem. — Anioły nie mogą wykraczać poza powierzone im zadanie.
            — Lenora? — Dziewczyna usłyszała nagle głos Michała i wzdrygnęła się. Chłopiec wyglądał przez uchylone drzwi, patrząc na siostrę. — Len, co się dzieje? Ludzie krzyczą, Niemcy gromadzą się na ulicach. Wracaj do środka, proszę. Kasia się martwi, a mama chyba zasłabła.
            — Już idę — wydusiła słabo. Widok Michała chociaż w kawałku znajdującego się po za mieszkaniem w czasie, gdy demony zaatakowały getto, przyprawiał ją o mdłości. — Wracaj do środka, za chwilę przyjdę.
            Michał skinął niepewnie i zamknął drzwi.
            — Czy mógłbyś mi chociaż przynieść trochę śniegu? — zapytała. Nie chciała wracać na zewnątrz tak bardzo, że była gotowa zniżyć się do poziomu błagania. — Proszę, proszę. Zauważyłam, że umiesz się teleportować, zajmie ci to mniej niż dwie sekundy, ja naprawdę…
            — Nie umiem się teleportować — przerwał jej Castiel.
            — Ach… — Tył głowy boleśnie pulsował, obraz rozmazywał się przed oczami. Choć adrenalina wciąż płynęła w jej żyłach jak oszalała, postanowiła myśleć o niedalekiej przyszłości. Cholerne anioły. Jeśli do rany wdało się zakażenie, to dziewczyna umrze w przeciągu kilku dni. Gertruda mogła stracić ostatnią dorosłą osobę, na której mogła polegać — Gdybyś mógł mnie osłonić przez te kilka sekund…
            — To nie jest bezpieczne.
            — Obchodzi cię to?
            — Nie powinno — przyznał swoim formalnym głosem. Lenora powoli zaczęła schodzić w dół. Przeszła całe siedem stopni, zanim anioł znów się odezwał. — Ja… nie powinienem… Masz na imię Lenora?
            — Tak — potwierdziła krótko, nie rozumiejąc sensu pytania.
            Gdy mijała Castiela, zauważyła, że jego włosy są prawie tak jasne, jak drobne rany na jego ciele. Twarz anioła była blada i napięta. Chyba czegoś się bał.
            W następnej chwili poczuła, jak Castiel kładzie rękę na tyle jej głowy, a następnie gorąco rozlało się po skórze Lenory. Wstrzymała oddech, czując, jak ból znika stopniowo, z dołu do góry. Odetchnęła, gdy odjął dłoń. Odwróciła się, by podziękować, ale jego już nie było.
            Gdy weszła do mieszkania i zamknęła drzwi na wszelkie możliwe spusty, zauważyła, że koło butów stoi wiadro po brzegi wypełnione topniejącym śniegiem.
            Walka trwała do świtu. Lenorze udało się położyć do snu Kasię, Michała i matkę, ale sama nie mogła zmrużyć oczu po tym, czego była świadkiem. Musiała przecież zachować przytomność, na wypadek gdyby jakiś demon postanowił odwiedzić również ich mieszkanie. Nie wiedziała, w jaki sposób mogłaby go zranić, ale lepsze było chociażby rzucenie się na niego z krzykiem niż udanie się do błogiej nieświadomości.
            Bardziej niż na wizytę demona liczyła na jednego z aniołów, który przekazałby chociaż zalążek informacji na temat strat i tego, jak potoczyła się sytuacja. W oddali, tam gdzie Warszawa wciąż była stosunkowo wolnym miejscem, wciąż raz na jakiś czas wystrzeliwały fajerwerki. Lenora poczuła złość na myśl o tym, że Niemcy tak dobrze bawią się na polskich ziemiach. Przebywali na nich bezprawnie.
            Dziewczyna, wciąż obserwując widok za oknem, obracała w dłoniach różaniec. Gładkie koraliki przesuwały się bez problemu między jej palcami. Nie modliła się. Myślała o tym, jak bardzo chciała zobaczyć Abla, albo chociaż Uriela w ciele Abla. Wiedziała również, że jej marzenia graniczą z cudem, więc miała chociaż nadzieję na odwiedziny Castiela. Wygląda,ł jakby w małym stopniu przejął się sytuacją Moszkowiczów. Choć oczywiście szanse, że anioł powróci też były nikłe. Jednorazowa pomoc do niczego go przecież nie zobowiązywała.
            Lenora właśnie pogodziła się ze zdaniem na samą siebie, gdy coś ciężkiego upadło za jej plecami. Odwróciła się gwałtownie, chwytając nóż z blatu i wyciągając go przed siebie bojowo. Zatrzymała się kilka centymetrów przed piersią Castiela. Nie wyglądał na zadowolonego i dziewczyna miała wrażenie, że nie przez ostrze miał taką minę. Na wszelki wypadek szybko odłożyła sztuciec na miejsce. Spojrzała na to, co anioł przed chwilą upuścił. Dwa pękate worki soli drogowej leżały na podłodze.
            — Powiesz wszystkim, że ukradłaś je nad ranem — rozkazał Castiel wyraźnie, nie ruszając się z miejsca. Jego oczy były dziwnie niespokojne, jakby właśnie zebrała w nich burza. — Nieprzerwany krąg soli powstrzymuje demony przed jego przekroczeniem. Wysyp ją pod drzwiami, oknami, wszędzie, byle tylko zamknąć powierzchnie mieszkania. Nie wiesz tego ODE MNIE — dodał z naciskiem. — Mogę mieć przez to kłopoty. I nie dziel się. To się zacznie rozprzestrzeniać, a moim braciom nie spodobałaby się wiedza tych ludzi…
            — Dobrze…
            — Dobrze.
            — Dlaczego mi pomagasz?
            — Ponieważ… — zastanowił się — ponieważ mam swoje powody.
            Jego wzrok znów stał się odległy.
            — Dziwne rzeczy dzieją się na tym świecie — oznajmił nieprzytomnie. — Jesteś w nie w jakiś sposób zamieszana i niestety ja też. Wciąż nie wiem, jak powinienem się zachować, by nie zmienić biegu wydarzeń. Wojna nie powinna posuwać się tak daleko, to jest ponad nasze rozkazy, a niebo wciąż nie ustaliło nic nowego. Z takim tokiem działań nie zajdziemy daleko…moje naczynie zostało uszkodzone już pierwszej bitwy. Co się stanie przy następnych? Zaczynam wątpić w zamysł nieba… Ja… — urwał i wzdrygnął się widocznie. Jego oczy znów były chaotycznie trzeźwe. — Uważaj na siebie.
            Gdy zniknął, na stole kuchennym zamiast noża, leżał jasny sztylet.
           
            Castiel spotkał się z Urielem dzień po ataku. Anioły musiały na chwilę wrócić do domu, by wyleczyć cięcia. Trwało to dłużej niż założyli, ale najwyraźniej Wojna również lizała rany, ponieważ przez następne kilka dni nie było żadnych ataków, a nowi żołnierze na terenie getta wciąż zachowywali swoją tożsamość, nie dzieląc się ciałem z demonami.
            — Myślałem, że ta noc nigdy się nie skończy — powiedział Uriel. — Gabriel sprawdził magazyn. Wykradli prawie wszystkie anielskie ostrza. Któryś z naszych braci musi być szpiegiem.
            — Wiem — mruknął Castiel wyraźnie niezadowolony z tej informacji. — Trudno mi w to uwierzyć…
            Uriel nie wyglądał, jakby podzielał zdanie Casa.
            — Jak do tej pory nie było ataków w innych gettach  — oznajmił. — Pewnie Warszawa będzie miała przez chwilę spokój zanim do niej wrócą. Nie jest jedynym celem Wojny.
            Pierwszy na Ziemię wrócił Castiel. Uriel stwierdził, że ma jeszcze kilka spraw do załatwienia, a Cas postanowił nie dociekać. Ufał swojemu bratu.
            Dotychczas miejscem pobytu aniołów był opuszczony budynek na ulicy Prostej. Tam też pojawił się Castiel, gotowy przejść się po ulicach i zbadać okolice. Wcześniej zaopatrzył się w czarny płaszcz, jaki w czasie zimy nosili gestapowcy. Płaszcz był wiązany grubym, czerwonym pasem. Dzięki urodzie Beniamina, Castiel bez szczególnych problemów mógł udawać Niemca. Uriel miał z tym większe problemy.
            Cas musiał przyznać, że getto warszawskie było jednym z najgorszych miejsc w historii. Czuł rozpacz ludzi w nim zgromadzonych, znał liczbę ofiar. Wszystko toczyło się szybko i brutalnie. Wojna przesuwała pionkami pewnie i wyglądało na to, że choć nie osiągnęła zamierzonego celu w nocy z trzydziestego pierwszego grudnia na pierwszego stycznia, to i tak w najbliższym czasie uda jej się go osiągnąć. Jeśli zima nadal będzie tak sroga, Żydzi zginą.
            Karmelicka była najbardziej zapchaną ulicą getta. Stanowiła przejazd dla karetek więziennych. Często konwojenci wychylali się z pojazdu, uderzając przypadkowych przechodniów pałkami. Do pałek doczepione mieli żyletki i gwoździe. Co ciekawe, nie kierowały nimi demony. Ludzka natura.
            Castiel nie chciał przeciskać się przez morze ludzi, więc poleciał na dach. Przystanął, obserwując Żydów. Widział w nich nędzę i nie czuł nadziei. Obraz był żałosny pod względem krzywdy, jaką odczuwali ci ludzie, nie pod względem ich słabości. Castiel wiedział, że Uriel nie podzieliłby jego zdania.
            — Zastanawiający obraz, prawda?
Castiel obrócił się spokojnie w stronę przybysza.
            — Co ty tu robisz? — zapytał bezbarwnie. — Zamierzasz przejść na stronę siostry?
            Śmierć zmierzył go uważnym spojrzeniem
            — Nawet o tym nie pomyślałem — przyznał powoli. — Zaczyna mi brakować żniwiarzy — powiedział z odrobiną niepokoju w głosie. — Przez to muszę im pomagać we własnej osobie. Woń śmierci mnie tu przyciągnęła. Wskazał głową na ciągnące się mozolnie morze ludzi. — Co poniektórzy, czują się jakby już byli martwi.
            — Ale nie są — odparł twardo Castiel.
            Śmierć przybrała poważniejszy wyraz twarzy.
            — To, że Niebo ma problemy przez moją nierozważną siostrę, nie oznacza, że możesz się w ten sposób do mnie zwracać. Wciąż jestem silniejszy, bliższy twojemu Ojcu. — Castiel poczuł coś, czego dawno nie doświadczył. Złość. Zacisnął pięści. — Nie denerwuj się tak. Nie skłamałem, a jedynie przypomniałem. Nie przyszedłem do ciebie, by się kłócić. Tak właściwie… zastanawia mnie twoja postawa.
            — Moja postawa?
            — Tak, Castielu. Widzisz… to ciekawe, jak ostatnio dysponujesz swoim czasem na Ziemi. Zastanawia mnie też wyraz twojej twarzy, gdy patrzysz na nędzę tych ludzi — machnął ręką, na rozciągnięty tłum jakby odganiał muchę. — Mam wrażenie, że czujesz zmartwienie i FAKTYCZNIE obchodzi cię ich los. To dosyć niespotykane w twoim gatunku.
            Castiel nabrał dystansu i przeniósł wzrok na białe niebo.
            — Nie wiem o czym mówisz.
            — Wiesz. Wczoraj złamałeś co najmniej trzy zasady. Udzielanie bezpośredniej pomocy istotom ziemskim, przekazywanie poufnych informacji, namawianie do kłamstwa dla własnych korzyści…
            — Uriel obiecał rodzinie Abla Moszkowicza…
            — Nie zachowuj się jak dziecko. Uriel ma swoje obowiązki, ty nie jesteś związany żadnymi obietnicami. Nie musiałeś, co więcej, nie mogłeś integrować w życie tych ludzi.
            Castiel zawahał się. Gorące upokorzenie rozlało się po jego ciele. Poczuł je aż w koniuszkach palców.
            — Ja… przyznaję się. Pomogłem im, choć nie powinienem tego robić. Nie trzymałem się wyznaczonych zasad. Powinna spotkać mnie kara. Jeszcze dziś przyznam się moim braciom i wrócę do nieba, żeby…
            — Mówisz dokładnie to, czego po tobie nie oczekuję, Castielu.
            — Nie rozumiem…
            — Oczywiście, że nie rozumiesz. Jeszcze nie zacząłem wyjaśniać. — Ton Śmierci stał się jakby łagodniejszy. Ponownie zwrócił na siebie uwagę anioła. — Jak zdążyłeś zauważyć, zaczęły ci się przytrafiać niecodzienne sytuacje. Naczynie, które zmusza cię do jego przejęcia, demony będące w posiadaniu anielskich sztyletów… widzisz… nawet ja nie do końca rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi. Zdołałem odkryć tylko, że to właśnie ty jesteś przyczyną dziwnych zdarzeń.
            — Nie jestem zdrajcą.
            — Wiem. Pozwól mi dokończyć. — Podniósł prawą rękę, rozprostowując palce. — Moja rozkapryszona siostra ukradła coś, co do niej nie należy. Pierścień, źródło mojej mocy. Niedawno porozumiałem się z Zarazą i Głodem. Ich pierścienie również zniknęły. Tak się składa, że wraz z braćmi planowaliśmy zaingerować w wasze sprawy i pomóc schwytać Wojnę. Okazała się sprytniejsza, niż przypuszczałem. — Nie wydawał się zadowolony z tego faktu. — Wtedy zobaczyłem ciebie, tuż przed tym jak wybrałeś Beniamina na swoje naczynie. To wbrew moim manierom, ale podsłuchałem trochę waszej rozmowy. Ktoś zamieszał w czasie i wszystko wskazuje na to, że tym kimś byłeś ty.
            — Nie podróżowałem w czasie od dawna — powiedział Castiel spokojnie, czując jednak wzburzający się niepokój. — Musiałeś się pomylić.
            — Jeszcze nie podróżowałeś — poprawił. — Tak się składa, że ja też mogę nie być tutaj bez winy. Zacząłem zastanawiać się, co mogło zmusić cię do takiej podróży. W dodatku dosyć częstej, skoro zdołałeś naruszyć zabezpieczenia nieba. Mam na myśli tę absurdalną zasadę o wypalaniu ludzkich oczu, gdyż, jak to sobie tłumaczycie, nie mogą znieść waszej prawdziwej postaci. — Castiel skinął niepewnie. — Po wykluczeniu naprawdę wielu opcji, uznałem, że ta najgorsza może być prawdziwą. Ktoś z Jeźdźców musiał zdradzić ci pewną tajemnicę, widocznie byłem to ja, skoro właśnie tutaj stoję. Uznałem, że sytuacja zmusza mnie, bym zapętlił czasoprzestrzeń. Zacząłem realistycznie pragnąć byś dokonał czegoś, co wreszcie pozwoli mi trochę odpocząć.
            — Co masz na myśli?
            — Chcę żebyś zabił Wojnę — przerwał, jakby właśnie podejmował najważniejszą decyzję — a ja powiem ci, jak to zrobić.
           










Rozdział jest krótszy niż poprzednie i muszę przyznać, że pisało mi się go dużo przyjemniej. Może dlatego, że zaczęło się coś w końcu dziać. W każdym razie właśnie wkraczam do głównego wątku i bardzo mnie to satysfakcjonuje. Nie ukrywam jednak, że główny wątek odbiega od II wojny światowej i wymaga dużo więcej researchu niż poprzednio, więc komentarze byłyby czymś mega motywującym. 
Pozdrawiam i mam nadzieję, że pozostawicie swoje opinie :)