Zanim
Castiel pojawił się przed Lenorą, minęły – w przekonaniu Moszkowicz – wieki.
Anioł niósł coś na plecach, ale gdy tylko stanął na ziemi, zrzucił balast.
Wiatr znów uderzył dziewczynę w twarz jak wtedy, gdy pojawił się Uriel, ratując
ją przed opętaną Elżbietą. Castiel spojrzał na Lenorę nerwowo.
–
Wszystko w porządku? – zapytał, wypluwając słowa, jakby jak najszybciej chciał
się upewnić i przejść do następnych spraw.
Moszkowicz
skinęła niepewnie.
–
Tak. Pod względem fizycznym.
–
Coś nie tak z twoją głową? – zaniepokoił się, podchodząc bliżej i uważnie się
jej przyglądając. Jak obiektowi badań. – Wszystko wydaje się w porządku –
powiedział, a jego oczy zdawały się skanować oczy Lenory.
–
Nie jestem obłąkana – rzuciła nieprzyjaźnie. – Po prostu nie rozumiem, czemu tu
mnie ze sobą zabrałeś, a wiem, że nie chce tu być.
–
Ach, no tak. – Castiel oprzytomniał i zaczął się rozglądać po małym
pomieszczeniu.
Lenora
zdążyła już przyzwyczaić się do półmroku i dostrzegła zarys starych mebli,
ciemną masę rozwaloną na podłodze i Castiela, nerwowo się czegoś doszukującego.
–
Ach, no tak? – zapytała ochryple. – Tylko tyle masz do powiedzenia? Dzielą mnie
setki lat od rodziny, a ty nawet nie chcesz powiedzieć w jakim celu to
zrobiłeś?
–
Sam niewiele wiem! – zdenerwował się –
Niedługo Niebo dowie się, co próbuję zrobić, a wtedy to oni posuną się do
wszystkiego, by mnie zatrzymać. Dlatego postarajmy się zrobić jak najwięcej,
zabić jak najwięcej wcieleń…
–
Wcieleń? Zabić?
–
Wojna – westchnął Castiel, opuszczając napięte ramiona w rezygnacji. Przestał
badać pomieszczenie wzrokiem i ponownie podniósł ciało mężczyzny, zarzucając je
sobie na plecy – od wieków pomaga wybranym stronom w wygrywaniu wojen. – Anioł
bez ostrzeżenia dotknął ramienia Lenory i świat znów skurczył się, odwrócił,
stracił wszystkie kolory, jakby ktoś wycisnął mokrą szmatę i przy okazji resztę
powietrza z płuc Moszkowicz. Później powrócił, namalował się znowu, a Lenora
wzięła głęboki, świszczący oddech.
–
Nie rób tego więcej – powiedziała w panice, czując drgania mięśni. – Jestem
człowiekiem, nie przetrwam tyle podróży w czasie.
–
Wiem – oznajmił Castiel spokojnie, patrząc jak dziewczyna siada ciężko na
zakurzonej leżance. – Przeniosłem nas zaledwie o dwa lata do przodu, nie
powinnaś mieć poważnych problemów.
Żołądek
Lenory poderwał się do góry, jakby ktoś puścił gumkę recepturkę naciągniętą na
kciuk i palec wskazujący. Moszkowicz zwymiotowała żółcią na wyniszczoną
podłogę. Dziewczyna trwała pochylona, targana kolejnymi torsjami.
–
Kiedy ostatni raz coś jadłaś? – zapytał Castiel, otwierając z rozmachem drzwi
małego domku i wyrzucając ciało na zewnątrz.
–
Uch – sapnęła niewyraźnie. – Ostatnio za tysiąc osiemset sześćdziesiąt osiem
lat.
Castiel
uśmiechnął się prawie niezauważalnie.
–
Właściwie to już tysiąc osiemset sześćdziesiąt sześć – poprawił już poważniej.
– Za chwilę znajdę ci coś do jedzenia. Na razie musimy to spalić.
– Co spalić?
–
Naczynie – powiedział, wskazując palcem na ciało dziwnie wykrzywione na twardej
podłodze. – Wojna pierwszy raz w swoim istnieniu opętała właśnie to ciało.
–
Tego człowieka – poprawiła go, ocierając stróżkę śliny, jaka wyciekła z jej
ust.
Castiel zawahał się.
–
Tak. Człowieka.
Anioł
sięgnął po jedną z licznych butelek, czy też dzbanów, w zależności od tego,
jaką funkcję miały pełnić w tych czasach. W każdym razie w naczyniu mlaskał
jakiś płyn. Gliniane, pękate naczynia stały prosto w rządkach na
drewnianych półkach. Miały zgniło-zielony kolor. Przynajmniej tak to wyglądało
w nikłym świetle, jakie przebijało się przez naciągnięte na okna pęcherze ryb,
które robiły za szyby.
–
Gdzie teraz jesteśmy? – Lenora wyprostowała się i ciężko opadła na leżankę,
kładąc się tylko w połowie, żeby móc widzieć Castiela, i nogi mając wciąż
spuszczone poza mebel, by móc w każdej chwili wstać. Dzięki adrenalinie wciąż
płynącej w jej żyłach, mogłaby przebiec pewnie kilka kilometrów w razie
zagrożenia. Chociaż pewnie nie potrzebowała biegać, mając za towarzysza anioła.
– Czemu akurat tutaj nas przeniosłeś?
–
To była stara siedziba Wojny. Używała jej jeszcze za czasów pierwszej wojny
żydowskiej. Powinny tutaj być wszystkie potrzebne do palenia produkty…
–
Nie sądzę, żeby mieli zapałki w tych czasach.
Castiel
spojrzał na Lenorę z góry.
–
Bo nie mają.
Speszyła
się na tyle, by zasznurować usta. Oczywiście, że anioł wie o takich rzeczach. W
końcu jest aniołem. Podobno istotą doskonałą, podobno wszystkowiedzącą. Czy
jakoś tak.
Castiel
wyjął ze starannie uplecionego koszyka kamyki. Nie były duże, można by je
spokojnie zamknąć w pięści.
–
Krzemyki – powiedziała Lenora do siebie. – No tak… Jak byłam mała to je
zbierałam. Kiedyś próbowałam rozpalić nimi ognisko, ale nic z tego nie wyszło.
Podpaliłam sobie włosy.
Anioł
nie skomentował wspomnienia dziewczyny, tylko schował kamienie do zewnętrznej
kieszeni płaszcza i zanurzył dłoń w grubym worku, wyjmując z niego garść czegoś
sypkiego, białego. Sól.
–
Czujesz się na siłach, żeby pójść ze mną? – zapytał, wsypując garść soli do
drugiej kieszeni płaszcza. – Tylko przed dom…
–
Tak – odrzekła, unosząc się chwiejnie. – Wciąż czekam na wyjaśnienia.
Domek
okazał się jednym budynkiem w zasięgu wzroku. Wojna musiała cenić sobie
prywatność i nigdy nie pomyślała, że potrzebna jej ochrona. Teraz powinna
zacząć patrzeć na to z innej strony. Na zewnątrz nie było paleniska, co szybko
stało się dla Lenory zrozumiałe. Istoty nadprzyrodzone pewnie nie potrzebowały
ogrzewania, bo temperatura nie wypływała na ich zdrowie czy samopoczucie.
Jednak miejsce na rozpalenie ogniska i tak nie pomieściłoby dorosłego
mężczyzny.
Castiel
nie podzielał rozmyślań Moszkowicz i po prostu położył, a raczej upuścił ciało
na ziemię. Obficie polał je czymś gęstym.
–
Co to jest?
–
Święty olej – odpowiedział krótko, po czym posypał trupa solą. Kucnął i wyjął z
kieszeni lśniące kamyki. Energicznie potarł jeden o drugi i powtórzył tę
czynność kilka razy, mocno zaciskając brwi.
–
Potrzebujesz krzesiwa – powiedziała Lenora spokojnie, choć zniecierpliwienie
powoli trawiło jej uprzejmość. – Nie stworzysz iskier bez żelaza, same kamienie
nie wystarczą. – Uśmiechnęła się słabo. – Przechodziłam przez to.
–
Skąd mam wziąć żelazo?
–
Skoro są krzemyki, musi być też krzesiwo. Pójdę sprawdzić.
Castiel
przyjrzał się jej uważnie, wciąż marszcząc brwi i delikatnie ściągając usta.
–
Dobrze – wydusił w końcu. – Ale uważaj na siebie.
–
To tylko kilka metrów.
Przebywanie
na świeżym powietrzu było zdecydowanie lepszą opcją niż wchodzenie do
zaciemnionego, śmierdzącego stęchlizną pomieszczenia. Lenorze zakręciło się w
głowie, więc szybko złapała się półki, przy okazji zrzucając butelkę, po brzegi
wypełnioną świętym olejem. Płyn rozprysł się na wszystkie strony, brudząc
sukienkę dziewczyny.
–
Wszystko w porządku? – krzyknął Castiel, a jego głos brzmiał jak echo.
–
Tak! – odparła najpewniej jak potrafiła.
Ominęła
potłuczone naczynie, przechodząc głębiej, w bardziej zaciemnione kąty
pomieszczenia, gdzie czerń osiadała na krawędziach ścian wijąc się jak
stłoczone w słoiczku robaki. Przez chwilę, krótką chwilę miała wrażenie, że
kłębiący się cień przyjmuje na wpół ludzką sylwetkę, więc zacisnęła mocno
powieki, bojąc się, że ze zmęczenia zaczyna dostawać halucynacji. Gdy otworzyła
oczy, ciemność przestała się niespokojnie ruszać, nawet trochę się
przerzedziła. Koło kąta stał wiklinowy kosz. Ten sam, z którego Castiel wyjął
krzemienie. Tam też powinno być krzesiwo. Lenora powoli włożyła rękę do środka,
mając przed tym dziwne obawy. Kosz miał ponad metr wysokości. W słabo
oświetlonym pomieszczeniu trudno było zobaczyć jego dno. Czuła, że cień z rogu
za chwilę złapie ją za rękę, zupełnie jakby się witał, ściśnie mocno, zgniecie
jej palce, a później wciągnie do siebie i pochłonie. Potrząsnęła głową. Serce
biło tak mocno, że je słyszała i ten dźwięk zakłócał inne odgłosy. Gdy schyliła się mocniej, dotknęła jedynie
szorstkich kamieni. Zdecydowanie przesunęła je na bok, starając się dostać
głębiej, wyczuć palcami chłodne krzesiwo. Dopiero po paru długich sekundach,
dotknęła żelaza. Z ulgą wyjęła rękę z kosza. Narzędzie było ułamane, ostre na
końcu, od którego odpadła druga część.
–
Znalazłam! – krzyknęła dumnie, jakby wykonała coś prawie niemożliwego.
Ale
gdy się obróciła, uśmiech zszedł z jej twarzy. Spodziewała się ujrzeć otwarte
na oścież drzwi i słabe światło, przebijające się przez błony, ale w oczy
rzuciła jej się jedynie para czarnych, lśniących oczu. Napastnik był zbyt
blisko, żeby mogła chociaż przyjrzeć się twarzy. Przerażenie skleiło jej gardło,
ale wciąż mogła się ruszać. Bez zastanowienie wbiła krzesiwo w ramię demona i
uciekła w prawo, pod krwawiącą ręką przeciwnika. Zachwiała się i oparła o
ścianę. Wtedy wzięła oddech.
–
Castiel! – krzyknęła zachrypniętym głosem.
Anioł
pojawił się szybko, dokładnie w momencie, w którym demon rzucił się na Lenorę.
Światło zamajaczyło nad Castielem, gdy zacisnął dłoń na głowie demona. Wróg
krztusił się blaskiem, który palił każdy pojedynczy nerw. Wypalone od środka
naczynie opadło na ziemię, gdy tylko anioł zabrał rękę.
–
Już wie – powiedział Castel spokojnie, przyglądając się trupowi.
–
Kto wie? – Lenora dyszała ciężko.
–
Wojna – odpowiedział, marszcząc brwi i rozchylając blade usta. – Niebo może
dowiedzieć się w każdej chwili. Masz to, czego szukałaś?
–
Krzesiwo. – Schyliła się chwiejnie, zaciskając palce na wilgotnym od krwi
kawałku żelaza. Nie zastanawiając się, wytarła krew o materiał zabrudzonej
sukni.
Ciało
paliło się jasnym płomieniem. Na początku Lenora nie mogła patrzeć na ogień i
zatykała nos, by nie czuć woni palonego mięsa. Dopiero po jakimś czasie, gdy
wiatr przewiał smród, a z ogniska przestała rysować się sylwetka człowieka,
odwróciła się. Castiel stał cały czas w tej samej pozycji: wyprostowany, pewny
– jak prawdziwy żołnierz.
–
Po opętaniu… ludzi nie da się już uratować? – Lenora długo zbierała się, żeby
zadać to pytanie. – Pozostaje tylko spalenie ciała i pogrzeb?
–
W tym przypadku tak – powiedział, nie wyglądając na specjalnie zadowolonego. –
Żaden człowiek nie jest w stanie znieść mocy Jeźdźca Apokalipsy.
–
A co… – zawahała się – z Ablem? Czy jego da się jeszcze uratować? Wróci, gdy
Uriel przestanie go potrzebować?
Castiel
spojrzał na nią z niezidentyfikowanym wyrazem twarzy. Znów mocno marszcząc
jasne brwi.
–
Twój brat nie umrze, jeśli Uriel zanadto nie uszkodzi naczynia.
–
Czyli ciała?
–
Tak.
Lenora
odetchnęła, splatając ręce na piersiach. Jeżeli Uriel potrzebował uleczenia po
pierwszej bitwie, to równie dobrze Abel mógł już nie żyć.
–
Powiedziałeś… – wzięła głęboki oddech – że moja rodzina jest bezpieczniejsza,
gdy nie ma mnie w pobliżu.
–
Demony cię ścigają – powiedział bez wahania. – Zrobiłaś coś, tutaj, w
przeszłości, co sprawiło, że Wojna została wystawiona na niebezpieczeństwo.
Gdybyś została w getcie, ochroniłbym cię. Wtedy obraliby inną strategię i
zaczęliby krzywdzić twoją rodzinę. Uriel obiecał i nigdy obietnicy nie złamał,
ale mógłby nie dać rady ochraniać czterech osób jednocześnie, kiedy wróg ma
przewagę liczebną. Przez podróż w czasie stałaś się dla nich chwilowo
nieosiągalna. Wojna może wysyłać swoich posłańców tam, gdzie podejrzewa, że się
aktualnie znajdujesz. Czas jest plastyczny. Mieszanie w nim nie zmienia
przyszłości, bo on już te zmiany uwzględnił. Co się stało, nie może się odstać.
Castiel
nagle zamilkł ze wzrokiem tak zdziwionym jak jeszcze nigdy, rozchylonymi
ustami. Zacisnął pięści, mocno marszcząc brwi i lekko przekręcając głowę prawo,
jakby doszukiwał się czegoś w powietrzu przed nim.
–
Castiel?
–
Musimy iść – oznajmił poważnie. – Niebo za chwilę dowie się, że pierwsze
naczynie zostało unicestwione. Pamiętam to. Ustalenie, gdzie aktualnie znajduje
się ciało, nie zajmie im dużo czasu.
–
Iść? – zapytała słabo. – Gdzie? Jesteśmy po środku niczego… nie lepiej położyć
się i…
–
Nie – przerwał stanowczo. – Miasto znajduje się trzy kilometry stąd, tam
napijesz się, zjesz i odpoczniesz. Im dłużej tu będziemy tym zrobi się gorzej.
Chodź.
Lenora
przysypiała, gdy szli po sypkim gruncie. Chociaż w zwyczajnych warunkach pewnie
nie zbliżałaby się zbytnio do istoto o mocy tak dużej, że mogłaby zniszczyć
całe miasto zaledwie pstryknięciem, to teraz ramię Castiela pomagało jej ustać
na nogach. Nigdy nie przypuszczała, że zmęczenie może zmagać tak bardzo, by
zamykać powieki nawet w ruchu, a jednak. Wczepiła się palcami w gestapowski
płaszcz anioła i liczyła w myślach kroki.
–
Ile jeszcze zostało? – Pytanie należało do dziecinnych, ale czas ciągnął się
ciężko, a siły ulatywały jak wystawiona na mocne słońce woda.
–
Dwa kilometry i trzy kroki – odpowiedział od razu. Nie wykazywał żadnych oznak
zmęczenia, szedł pewnie, ze wzrokiem utkwionym w jeden punkt. Słońce igrało w
jego włosach i przesuwało się po twarzy. Mrużył oczy, choć pewnie tego nie
potrzebował. Niektóre ludzkie odruchy musiały wciąż się w nim tlić. –
Powinniśmy przyspieszyć.
–
Czemu nie możesz polecieć? Jesteś aniołem, masz skrzydła, prawda?
–
Jeszcze.
–
Jeszcze?
–
Moim braciom nie spodoba się to, co robię. Niedługo przestanę być aniołem.
–
Jak niedługo? – Lenora zachłysnęła się powietrzem. Perspektywa zostania na
zawsze w nieznanych czasach była, delikatnie rzecz ujmując,
niesatysfakcjonująca. Poza tym nie widziała powodu, przez który Castiel miałby
stracić skrzydła. – Czemu uważają, że
próbując zabić Wojnę, robisz źle? To nie ma sensu. Moja mama zawsze mówiła, że
pomoc innym powinna być priorytetem życia każdego człowieka. Czy to nie powinno
być też motto główne aniołów? Pomoc ludziom? Zabijając Wojnę, Niemcy się
wycofają, prawda? Robisz słusznie, nie rozumiem, dlaczego inne anioły myślą
inaczej.
–
To… skomplikowane.
–
Jestem dobrym słuchaczem, nie pogubię się. No i wolę z tobą rozmawiać. Dzięki
temu nie zasypiam. Powiedz mi coś o swojej rodzinie – dodała, stawiając
kolejny, ociężały krok. – Czy wszyscy są tacy jak Uriel, czy może jak ty?
–
Jak ja? – Lenora potaknęła i chociaż anioł wciąż patrzył twardo przez siebie,
jakoś zauważył ten gest. – Nie rozumiem, co masz na myśli.
–
Jesteś dobry – oznajmiła bez zastanowienia, oblizując suche jak papier ścierny
usta. – Pomagasz, próbujesz uratować mój gatunek.
–
Mój ojciec stworzył mnie po to, żebym chronił ludzi. Każdy anioł został
stworzony w tym celu. Chodź na początku jeszcze tego nie wiedzieliśmy.
–
Nie miałam tu na myśli ludzi – poprawiła go łagodnie. – Mówiłam o narodzie
żydowskim. Niemcy traktują nas jak osobny gatunek, który trzeba wytępić.
Dlatego tak to określiłam.
Castiel
nie odniósł się do ostatnich słów Lenory, a jedynie głośno wypuścił powietrze.
Miał zmartwiony wyraz twarzy.
–
Anioł, które wątpiły w boży plan już dawno upadły.
–
I co dzieje się po upadku? Umiera?
–
Nie – powiedział stanowczo. – Według moich braci upadłym przytrafia się coś o
wiele gorszego. Stają się ludźmi.
Lenora
zamilkła na chwilę, przetrawiając słowa Castiela. Powoli i dokładnie.
–
Czemu nam pomagacie, skoro nienawidzicie ludzi?
–
To nie nienawiść do ludzi – sprostował. – Nienawidzimy grzechów, które was
pochłaniają. Macie w sobie brud złych czynów i słów. Widzimy go.
–
Uważasz, że ludzkość jest zepsuta.
–
Tak… – zaczął, ale się zawahał. – Nie wiem. Macie też zalety. Jesteście
troskliwi, uczuciowi. Ale nie wszyscy. Niektórzy są oazą nieczystości, chcą
służyć samemu Szatanowi, żywią się pychą i cierpieniem. Zabijają, gwałcą, nie
mają skrupułów.
–
Nie warto skreślać milionów dla kilku przypadków.
–
Nie jest ich wcale kilka.
–
Nawet jeśli połowa ludzkości jest przegniła do szpiku kości, to zawsze istnieje
ta druga część.
–
Dlatego tu jestem – powiedział Castiel, tonem zakańczającym dyskusję. – Nie
dopuszczę do masowego mordu. Wojna ma po swojej stronie demony. Już nie jest
tylko Zbuntowanym Jeźdźcem. Jest wrogiem.
–
Wrogiem Nieba?
–
Nie w takim stopniu, by kazano ją zabić. Tworzenie kogoś tak potężnego jak
Jeździec Apokalipsy zajmuje dużo czasu. Minęłyby lata zanim ktoś zająłby miejsce
Wojny.
–
Więc jak mieliście zamiar ją schwytać?
–
Na początku jej bracia mieli doprowadzić ją do porządku, jednak zanim otrzymali
swoje pierścienie, Wojna już była w ich posiadaniu. Jeźdźcy może nie są
bezsilni, ale nie na tyle silni, by pokonać Wojnę. Aktualnie nie znają nawet
jej położenia.
Ostatni
kilometr przebyli w ciszy i gdy doszli do obrzeży miasta, Castiel przeniósł ich
do niewielkiego, zakurzonego pokoju z jednym łóżkiem i niewielkim stolikiem obok.
Następnie znowu zniknął na trzy, może cztery długie sekundy, a wrócił z wodą i
chlebem. Wydawał się zmęczony. Gdy tylko przyleciał, usiadł na łóżku,
wzdychając ciężko. Lenora, która właśnie walczyła ze spazmami wymiotnymi po
kolejnej krótkiej teleportacji, przesunęła się nieco na bok pryczy.
–
Wszystko w porządku? – zapytała na wydechu, drżącymi rękami sięgając po płaski
chleb. Jeśli już miała wymiotować, to wolała mieć czym.
–
Podróże w czasie są męczące, nawet gdy jestem w pełni sił – powiedział,
prostując się lekko. Był delikatnie zawstydzony tym, że człowiek mógł
obserwować go w takim stanie. – Przed tym jak pójdziesz spać, muszę pokazać ci
kilka rzeczy. Pomogą ci w następnych spotkaniach z demonami i aniołami… Przede
wszystkim ochrona. – Castiel położył dłoń na klatce piersiowej Lenory, a wtedy
coś zapiekło ją mocno w płucach, a może trochę nad nimi. Jakby ktoś przejeżdżał
nożem po jej żebrach.
–
Co to było? – Moszkowicz zastygła z chlebem w dłoniach i zatrzymanym w płucach
oddechem. Wypuściła powietrze powoli, podczas gdy anioł zakładał jej coś na
szyję. Miała wrażenie, że kiedy weźmie następny oddech, jej klatka piersiowa
się rozpadnie.
–
Enochiańska pieczęć. Anioły nie będą mogły określić twojego położenia, gdy już
zaczną cię szukać. Naszyjnik jest z pentagramem. Chroni przed opętaniem przez
demony.
–
Dużo tego – skomentowała krótko, obejmując się ręką w pasie.
Skóra
Lenory na klatce piersiowej była bardzo ciepła po dotyku anioła, a żebra wciąż
obolałe.
–
To nie koniec – powiedział zachrypniętym głosem. Muszę znaleźć kilka rzeczy,
które pomogą ci w obronie. Mam… – zaczął, grzebiąc w górnych kieszeniach
płaszcza – kilka symboli, które musimy narysować. Diabelska pułapka.
Rozłożył pierwszą zmiętą kartkę. Na niej
znajdował się narysowany węglem okrąg, a w nim, wpisany grubymi liniami, siedmiokąt.
Dalej od każdego kąta figury odchodziły pozbawione podstawy trójkąty, łącząc
się z kolejnymi wierzchołkami. Na środku w cienkiej obręczy wił się skorpion, a
przynajmniej w oczach Lenory poruszał swym smukłym, węglowym ogonem. Nad
skorpionem, na linii obręczy, widniała mała gwiazda Dawidowska. W figurach zapisane
były słowa w obcym dla Lenory języku.
–
Narysuj to pod drzwiami – rozkazał, wciskając w jej dłoń kawałek węgla.
–
Nie wiem, czy to dobry pomysł.
–
To nie takie skomplikowane, jak ci się wydaje.
–
Um... – zawahała się, ponownie spoglądając na rysunek – dobrze.
–
Najpierw jedz. Jak zemdlejesz, na nic się nie zdasz.
Lenora
narysowała diabelską pułapkę w mniej niż dziesięć minut. Castiel co chwila
rzucał jakieś uwagi do tego, co pisała Moszkowicz, więc pod koniec całe jej
dłonie umazane były węglem od ciągłego ścierania. Castiel w tym czasie
zabezpieczył pokój innymi wzorami. Ruchy miał dużo szybsze i pewniejsze niż
Lenora, a krwią i tak pewnie malowało się trudniej niż pisało węglem.
Pomieszczenie
zapełnione symbolami ochronnymi wyglądało jak miejsce kultu i gdy Lenora
rozejrzała się, poczuła, że wplątała się w coś poważniejszego i potężniejszego
niż to pozornie wyglądało.
–
Ile tu będziemy? – zapytała, obserwując jak Castiel leczy rozcięcie na dłoni,
które zrobił, by namalować niektóre znaki.
–
Do rana, aż odpoczniesz. Później czeka nas kolejna podróż w czasie, nie tak
odległa jak pierwsza, ale i tak możesz odczuć skutki lotu.
–
Kolejny konflikt?
Castiel
potaknął.
–
Piąty wiek – powiedział zamyślony. – Upadek cesarstwa zachodniorzymskiego.
Długo mnie nie było, wiem. Mogę jedynie powiedzieć, że nie jest to spowodowane tym, iż nie miałam na tę historię ochoty. Nie miałam po prostu czasu. Nie wiem, kiedy wstawię następny rozdział, ale na pewno go w końcu wstawię ;) Po egzaminach powinno mi się wszystko unormować i będę mogła pisać częściej i może ciekawiej. Mam wrażenie, że ten rozdział ciągnie się w nieskończoność.
Na początek:
OdpowiedzUsuńNie lubię Wojny. Straszny z niego/jej cham i brzydal ';'
Haha, zaświeciłam inteligencją :D
Rozdział genialny, zajebisty i inne tego typu określenia. Nie mogę się doczekać tej podróży. Lenora wróci żywa, tak?
Maam nadzieję ^^
ZAPRASZAM:
http://dlaczego-kochasz.blogspot.com
Proszę, odwiedź, skomentuj, a może zaobserwuj...
Ari
Czy wróci żywa czy nie - wszystko to w następnych rozdziałach (taka dobra reklama!)
UsuńDziękuję bardzo i pozdrawiam!
supi dupi pizderki dla autorki :*::**: <3 .!
OdpowiedzUsuńczekam na wiecej!
:*
UsuńNa początek powiem, że Castiel jest moją ulubioną postacią z serialu SN i kiedy tylko zobaczyłam jakąś wzmiankę o nim nie mogłam się oprzeć. Po prostu spontanicznie reaguje na jego imię bez wzgledu czy ma jakiś związek z serialem. Sama postać tego anioła jest dość niezwykła i fascynuje mnie od niemal samego początku i stąd moja ciekawość. Wchodzę i czytam a tu niespodzianka. To nie ma nic wspólnego z SN, a wręcz przeciwnie. Pokazałaś coś czego jeszcze nie spotkałam. Historię widzianą całkowicie z innej perspektywy. I to właśnie mnie zafascynowało. Tekst musi mnie naprawdę zainteresować bym skomentowała go należycie a Twój właśnie tak postąpił. Na początek Castiel i Uriel. Za postacią Uriela nigdy nie przepadałam. U CIebie wydaje się być całkowicie inną postacią niż przywykłam gdybym wzorowała się historią serialu. Drugą postacią która zwróciła na siebie moją uwagę jest Lenora. Ta dziewczyna jest niezwykle dzielna jak na sytuacje w jakiej się znalazła. Anioły, demony i jeszcze sama Wojna. O tak najbardziej krwawy jeździec i chyba równie niebezpieczny niż sama Śmierć. Czy mi się wydaje że u Ciebie jest taki trochę jakiś szalony a może to tylko moje odczucia? W ogóle sam pomysł połączenia historii fantastycznej z losami wojny jest naprawdę genialny. Nie spotkałam się jeszcze z takim opowiadaniem a niezwykle cenię w sobie oryginalność. U Ciebie właśnie znajduje wszystko co lubię. Widać, że Lenora pod okiem Castiela staje się kimś w rodzaju łowcy i idzie jej to coraz lepiej.
OdpowiedzUsuńDodaje Cię do Obserwowanych zafascynowana historią i czekam na kolejny rozdział.
Mam nadzieje, że pojawi się już wkrótce.
(www.mrok-wyobrazni.blogspot.com)
Castiel to jak najlepsza postać na świecie! Kocham go mocno. Hej, no jednak troszku ma wspólnego. W sensie... całe zasady łapania demonów, rozpoznawania, naczynia, sztylety, woda święcona, możliwość podróży w czasie no i sam Castiel oraz to, że Niebo ma troszku gdzieś ludzki gatunek i SPOILER ALERT chce jedynie sobie okiełznać Zbuntowanego Jeźdźca.
UsuńAczkolwiek bardzo mi schlebiasz tym komentarzem, nie powiem, uwielbiam już po przeczytaniu pierwszego zdania - uwzględniłaś tu wszystko i to jest super, ekstra. Wydrukuję sobie ten komentarz.
Śmierć jest szalony, czy Wojna?
Ano! Dzielna musimy być, jak chce jakoś pomóc. Ale bądźmy szczerzy - mogłaby być dzielniejsza.
Witaj w moich skromnych progach, rozgość się!
Pozdrawiam ciepło!
Dziękuje bardzo i na pewno zagoszczę tu z następnym rozdziałem ;)A jeśli lubisz opowiadania bazujące na SN (nie jest to fan fiction ale pomysł nieco skradziony) zapraszam równi eż do siebie. Starałam się być szczera w moim komentarzu i liczę że mi to wyszło.Hmmm chodziło mi o Wojnę. Wydaje się być trochę oderwany od rzeczywistości, ale to chyba tylko moje własne wrażenie. No daj Lorinie trochę czasu w koncu nie codzień spotyka się anioła z nieba.
UsuńJa również pozdrawiam!
Kocham Twoje opisy *v* KOCHAM O_O
OdpowiedzUsuń<3!
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńTwój blog nadal znajduje się w kolejce Leny ocenialni wspolnymi-silami.blogspot.com, która powstała z fuzji Niebiesakim piórem, Ocen opowiadań, Ostrza krytyki i Shiibuyi. Nie posiadasz odnośnika do ocenialni W-S na swoim blogu. Prosimy go dodać zamiast linku do Ostrza Krytyki. Jeśli za 10 dni nie dostaniemy odpowiedzi w kwestii tego, czy nadal oczekujesz oceny oraz odnośnik nie zostanie dodany, wystawimy odmowę. Czekam na odpowiedź na podstronie:
http://oceniajaca-forfeit.blogspot.com/p/pytania.html
Pozdrawiam
Witam również,
UsuńOdpowiadaj szybko, bo ja z chęcią przygarnę Twojego bloga do siebie. :)
Świetny blog, podoba mi się to jak piszesz:) Zapraszam do mojego bloga z opowiadaniem o zombie. Może ci się spodoba...
OdpowiedzUsuńwadazagency.blogspot.com