poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozdział szósty: Hun Attyla



Legenda głosi, że Hunowie pili krew swoich wrogów w ludzkich czaszkach. Żeby kościane kielichy były praktyczniejsze, odcinali jedynie czubki głów i używali ich jako przydatnych naczyń. Ponoć żyli w namiotach zwanych jurtami, a miejsca, w których się osiedlali otoczone były końskimi łbami, powbijanymi na pale. Wierzyli, że to odstrasza duchy. Żądni krwi Hunowie dużo podróżowali, torturując, gwałcąc i mordując wszystkich, którzy stanęli im na drodze do podbicia ziem. Niektórzy mówili, że dzikie plemię odzierało nieprzyjaciół ze skóry i szyło z niej płaszcze. W V wieku byli uważani za niepokonany huragan, zgarniający wszystko, co stanęło na jego drodze.
Attyla urodził się w 406 roku naszej ery. Zanim postawił pierwszy krok, już umiał jeździć konno, a, jeśli wierzyć źródłom, z łuku nauczył się strzelać zanim skończył pięć lat. Rzym, wypełniony przepychem i pychą, nie obawiał się żadnych ataków. Gdy do władcy imperium doszły słuchy o destrukcyjnym jak ogień plemieniu, postanowił rozprawić się z rozbójnikami i przywrócić względny spokój na ziemiach. Hunowie byli jednak jak klęska żywiołowa ­­­­­­­­– brnęli, niosąc zniszczenie i nikt nie mógł ich powstrzymać. Rzym, mimo wcześniejszych sporów, zawarł sojusz z aktualnym wodzem Hunów ­– Rugą. Oprócz miesięcznej daniny, jaką Rzym musiał płacić plemieniu, strony zawarły również umowę dotyczącą zakładników. Wysoko postawieni Rzymianie musieli dołączyć do obozu Hunów, a szanowani Hunowie udawali się do imperium. Sojusz doprowadził do tego, że Attyla zdobył podstawowe wykształcenie i zobaczył, jak wygląda codzienność Rzymian. Gardził zepsuciem ludzi spoza plemienia. Gdy skończył dwadzieścia lat, wrócił do swojego ludu, by tam oddać się morderstwom i gwałtom, popełnianym z inicjatywy króla Rugi. Siedem lat później władca Hunów zmarł, a jego miejsce zajął brat Attyli – Bleda. Rozwścieczyło to Attylę, ale postanowił na razie nie ingerować w poczynania nowego króla.
W tym czasie Attyla zwracał na siebie uwagę posturą ­– miał dużą głowę, smagłą cerę, małe, głęboko osadzone oczy, płaski nos i kilka włosków zamiast brody; jego ramiona były szerokie, a tułów krótki i kwadratowy.*
Po dwunastu latach bycia na stanowisku zastępcy dowódcy, frustracja sięgnęła zenitu. Attyla zamordował swojego brata i w wieku czterdziestu lat stał się królem Hunów.
Lenora i Castiel przenieśli się do roku 447, lądując w przepoconym namiocie i brudnych futrach jakichś zwierząt. Tym razem nie tylko ona miała problemy z zachowaniem równowagi. Castiel również padł obok, dysząc z wyczerpania. Moszkowicz próbowała głęboko oddychać, by ponownie nie zwymiotować, ale sam odór miejsca, w którym się znaleźli, sprawił, że miała odruchy wymiotne.
– Gdzie jesteśmy? – zapytała, gdy znów opadła na futra. Teraz dopiero doszły do niej odgłosy z zewnątrz. Słyszała parskanie koni, niewyraźne rozmowy, zgrzyt szabli, jakby ktoś walczył, albo ewentualnie ostrzył miecze. Przełknęła ślinę, żeby zwilżyć trochę gardło, ale niewiele to dało. – Nie podoba mi się to.
– Nie powinno ci się podobać. Tak naprawdę tylko niewielka część plemienia trzymała się zasad Hunów z przyjemnością. Reszta robiła to ze strachu.
– Hunów? – Lenora panicznie próbowała przypomnieć sobie coś na temat tego plemienia. Przeklinała siebie, że tak mało przykładała się do historii.
– Słyszałaś o Attyli?
– Jezu… – szepnęła, czując jak krew odpływa z jej twarzy. – Bicz Boży. Człowiek, który napawał się widokiem rzezi… jesteśmy w jego obozie, prawda?
– Tak. Wojna była bardzo dzika w tych czasach, wyjątkowo podobało jej się zachowanie Hunów. Od kiedy opętała Attylę, ludzie zaczęli nazywać wojowników plemienia Jeźdźcami Apokalipsy.
– Czemu zabrałeś nas akurat tutaj? – zapytała, czując się sparaliżowana.
– Ponieważ to tobie przypada zabicie Attyli. A żeby to zrobić, musisz poznać Hunów, zobaczyć, co ich podjudza, a co uspokaja.
– Ja mam go zabić? Jak? Nie umiem walczyć, jak chcesz…
– Jesteś kobietą. Attyla z jakichś względów… – skrzywił się, intensywnie się nad czymś zastanawiając – cenił sobie towarzystwo kobiet ponad władzę, a Wojna przejęła tę cechę po naczyniu.
– Chcesz żebym… uwiodła Wojnę?
– Pośrednio.
– A jaka jest twoja rola w tym wszystkim? Będziesz widoczny tym razem, prawda? Nie zostawisz mnie samej w tym obozie.
– Uspokój się. Hunowie nie są rozwiniętym plemieniem. Mają zwierzęcy instynkt i wyczuwają strach.
– Nie wymagaj ode mnie spokoju, Castiel. Starożytny Rzym to nie Hunowie, nie byłam na to przygotowana.
– Więc teraz musisz wziąć się w garść, jeśli nie chcesz zginąć. Ta podróż wymaga siły zarówno psychicznej jak i fizycznej, więc pokaż, że ją masz zamiast się nad sobą użalać.
Lenora spojrzała na niego z takim oburzeniem, że Castiel zmarszczył brwi, zastanawiając się, co się stało.
– Nie prosiłam się o to. Po stokroć – nie chcę tu być – powiedziała przez zaciśnięte zęby, czując jak zimny pot spływa jej po twarzy.
Castiel długo się jej przyglądał. Jego spojrzenie przywołało jej na myśl warszawskie niebo i przez chwilę odgłosy nie były takie donośne, a ona poczuła się jakby właśnie odnalazła dobrą drogę do domu i do tego, co kochała.
– Chcesz powstrzymać Wojnę.
– Chcę, żeby moja rodzina była wolna i bezpieczna.
            – Więc nasz cel jest taki sam.
            Lenora odetchnęła. Raz, potem drugi. Długo jeszcze trwali w ciszy, choć w całym wirze czasowym jaki przeżyli, „długo” było pojęciem względnym.
            – W którym roku Attyla umiera?
            – W czterysta pięćdziesiątym trzecim.
            – Sześć lat – wydusiła, przełykając ślinę. – Chcesz tu spędzić tyle czasu?
            – Nie, to byłoby bezcelowe. Niebo już dawno odkryłoby nasze aktualne położenie. A na to jeszcze nie przyszła pora.
            – Mam wrażenie, że nie mówisz mi wszystkiego.
            – I twoje wrażenie jest słuszne. – Castiel zebrał lekko wilgotną glebę i zaczął ją sobie wsmarowywać we włosy. – Nie możesz wiedzieć wszystkiego. Nie zniosłabyś tego.
            Lenora zamierzała zaprotestować, ale postanowiła się jednak powstrzymać.
            – Możesz mieć rację – stwierdziła łagodnie. – To błoto nie zabarwi twoich włosów na długo, nie sądzę, żeby w ogóle zabarwiło. Czy to może się udać? Dwie obce osoby nagle pojawiają się znikąd w obozie Hunów.
            Castiel przeniósł dłoń z grudkami ziemi na twarz i przejechał błotem po szyi i lnianej tunice, jaką miał na sobie. Płaszcz gestapowski spalił w poprzednich latach, a dla siebie i Lenory sprawił nowe, bardziej wiarygodne ubrania, które były szorstkie w dotyku i szybko się brudziły.
            – Attyla podbił już wiele plemion, a Wizygoci, przodkowie mojego naczynia, są jednym z nich. Będę musiał pozwolić działać ludzkim funkcjom i zapuścić brodę, ale na razie pomyślą, że jestem bardzo młody. A ty powinnaś się obsmarować błotem.
            – Co?
            – Hunowie się nie myją.
            – Och. – Lenora spojrzała na ziemię z obrzydzeniem, zgarnęła trochę i wtarła sobie we włosy. – Mogłam się domyślić.
            Koło namiotu rozległy się jakieś kroki, donośniejsze niż inne odgłosy z zewnątrz i po chwili brudna, zarośnięta twarz pojawiła się między płatami materiału, z którego wykonany był namiot.
            Król wzywa – powiedział właściciel twarzy monotonnie, a później uśmiechnął się głupkowato, ukazując zepsute zęby. – Koniec pieprzenia na dziś.
            – C-co. – Lenora wydusiła, w momencie, gdy Hun odszedł. Spojrzała na swoje kolano i zadała sobie sprawę, że Castiel trzyma na nim dłoń. Strzepnęła ją jak robaka. – Rozumiem, że jeśli nie chcę być gwałcona i wykorzystywana to formalnie jesteśmy razem. I powinnam się pytać, czemu go zrozumiałam? Ile rzeczy we mnie zmieniłeś podczas tej podróży w czasie?
            – Tylko w sytuacjach, w których to będzie wymagane. Znasz kilka innych języków, nic szczególnego – odparł, podnosząc się z miejsca. Lenora już miała wstać z futer, gdy anioł powstrzymał ją gestem. – Nie chodzisz na zebrania. Jesteś kobietą. Ten namiot od teraz należy do nas. Jego poprzedni właściciel podpadł królowi i został zamordowany. Najlepiej by było, gdybyś w nim została i trzymała się z dala od Attyli.
            – Dlatego sprowadziłeś mnie w sam środek jego obozu – powiedziała cicho za nim. Chciała zamknąć oczy i zasnąć, ale strach nie pozwalał jej na tak nieprzemyślane pozbawienie się czujności, więc na razie obserwowała zwężający się sufit namiotu, szukając czegoś, co pomogłoby jej przetrwać ten i przyszłe koszmary. Pomyślała o mamie, rodzeństwie, Marysi, o grze na wiolonczeli i o swoim ojcu, może już świętej pamięci. Pomyślała o tym, że w tych czasach nikt, na kim jej zależało jeszcze się nawet nie urodził, nikt nie słyszał nawet o czymś takim jak wiolonczela. Pomyślała, że jeśli nie przetrwa tego, to nie zasługuje na zdobycie domu. Jej mama nie będzie miała nawet jak pochować jej ciała, bo szczątki zostaną uwięzione w piątym wieku. Lenora nie chciała tego. Nie chciała tego wszystkiego.
            W obozie spędzili siedem nocy. Siedem nocy poznawania nawyków kulturowych dla Lenory i siedem nocy poznawania Attyli dla Castiela. W obu przypadkach szło całkiem nieźle, jednak miało równie niszczące efekty. Lenora czuła się wyczerpana psychicznie. Każdy szczegół, jaki wyłapała zawierał w sobie dozę brutalności. Człowiek mógł zamordować człowieka i nie było to w jakiś szczególny sposób wyłapywane. Fakt, że trawę roszono krwią, był na początku dziennym. Lenora przez chwilę myślała, że nie będzie ją to specjalnie dziwić. W końcu jej też przyszło żyć w czasach zniszczenia i ludobójstwa. Zawiodła się jednak i wciąż musiała powstrzymywać odruchy wymiotne, gdy widziała kolejne ciało.
            Castiel z kolei miał problemy z pozostaniem w wyznaczonej roli. Jeździec Apokalipsy z reguły otoczony był aniołami, którzy nie starali się nawet dopasowywać. Wszyscy doradcy Attyli byli wysłannikami nieba, a Castiel, kręcąc się koło nich, mógł w pewien sposób zatrzeć swoją obecność. Odłączył się od Nieba w każdy sposób, w jaki umiał i jednocześnie starał się trzymać wszystkiego blisko, dostrzegać zmiany i potknięcia. Czasami jednak miał wrażenie, że Attyla się domyśla. Że patrzy prosto na niego świdrującym spojrzeniem małych oczu. Ale nigdy nic nie powiedział. Nigdy nawet nie złapali kontaktu wzrokowego. To musiał być tylko wymysł wyobraźni Castiela.
            Opuścili Hunów, gdy Attyla zdobył oręż boga wojny – Marsa.
            – Czy to naprawdę ten miecz? Magiczna broń rzymskiego boga? – zapytała Lenora, stojąc blisko przy aniele i ściskając materiał jego koszuli, podczas gdy Attyla pokazywał potęgę nowej zabawki, zabijając nieprzydzielone nikomu kobiety.
            Castiel przytaknął.
            – Został znaleziony przez jednego z aniołów – powiedział spokojnie. – Musi być prawdziwy.
            – Zbliżamy się do celu, prawda?
            Castiel zmarszczył brwi, w myślach przypominając sobie dokładną historię teraźniejszego króla Hunów.
            – Czeka mnie jeszcze jedno starcie z Attylą – poprawił ją, bacznie go obserwując. Powoli zbliżał się do miejsca, w którym stali. – Później wypada twoja kolej.
            – Jakie… – Lenorę nagle pochłonął wir czasowy i pytanie, które chciała zadać, zniknęło w latach, które przemierzyli. Powoli przyzwyczajała się tych przeskoków, dlatego teraz przygotowała się na chwiejne lądowanie. Ścisnęła koszulę Castiela mocniej, używając jej jak ostatniej deski ratunku, przez co anioł musiał zrobić krok do tyłu, żeby zachować równowagę. – Przysięgam, że jeśli jeszcze raz przeniesiesz mnie bez ostrzeżenia, to, gdy będę upadała, pociągnę cię za sobą.
            – Zanim zaczniesz mówić, rozejrzyj się – polecił, odsuwając od siebie dłonie Lenory.
            Zastygła, czując przerażanie i będę gotową stanąć twarzą w twarz z samym Attylą. Obróciła się i odetchnęła głęboko. Przed nimi rozciągał się jedyny w swoim rodzaju rynek. Forum Romanum robił wrażenie nawet na Castielu, który w swoim istnieniu widział już mnóstwo wspaniale zaprojektowanych i znakomicie wzniesionych budowli.  Na wpół schowane za chmurami słońce, leniwie oświetlało skośne dachy budynków, podtrzymywanych przez smukłe kolumny – złote bądź białe. Rynek otaczały pękate bazyliki, pałace i zamki, dodając bogactwa i wyniosłości suchemu krajobrazowi miasta. Gdyby przyjrzeć się bliżej, dało się też zauważyć detaliczne rzeźby rzymskich bogów, czuwających nad Imperium i jego mieszkańcami. A było nad kim czuwać. Ludzie tłumami wylewali się z każdej strony, wesoło rozmawiając, przekrzykując się nawzajem bądź zażarcie dyskutując.
            – Zlaliśmy się z innymi, Castiel – powiedziała Lenora nieprzytomnie, błądząc wzrokiem po niesamowitych rzeźbach i z zaciekawieniem podsłuchując rozmowy innych ludzi. – Nic nam na razie nie zagraża.
            – Czyżby? – Anioł spojrzał intensywnie na dziewczynę, która niechętnie oderwała wzrok od starożytnej architektury. Zerknęła z dystansem na Castiela, po czym opuściła głowę, patrząc na swoje ubrania, tak jak wcześniej zrobił to on. – O matko… wyglądamy jak Hunowie, prawda? Nie możemy dać się zauważyć policji, czy innej straży, będziemy mieli kłopoty!
            – Jeśli będziesz tak krzyczeć, to na pewno sprowadzisz na nas niechciane zainteresowanie. Nie wyglądamy na Hunów, raczej na żebraków. W Rzymie skąpstwo często jest traktowane jako przestępstwo. Dlatego skup się teraz. Po twojej prawej są łaźnie, poznasz po tym, że tylko z tych budynków wydobywa się para. Nie będziesz miała problemów z zabraniem komuś ubrania, tutaj nie jest ono specjalnie pilnowane. Widzimy się za dziesięć minut przy wyjściu, w tym czasie masz doprowadzić się do porządku.
             – Chcesz mnie – Castiel rozpłynął się nagle, pozostawiając po sobie chłodny wiatr i świeży, niesprecyzowany zapach – zostawić. – Lenora zamknęła oczy, biorąc głęboki oddech, żeby się uspokoić. Zacisnęła dłonie w pięści, przypominając sobie wszystkich ludzi, dla których nie zaczęła panikować i błagać o pomoc. Spojrzała w prawo. W oddali rzeczywiście mogła dostrzec kłęby pary wydostającej się z dosyć niskiego budynku, zbudowanego z kamienia koloru kości słoniowej. Od celu dzieliło ją w przybliżeniu dwieście metrów. W czasie tej podróży mogło zdarzyć się wszystko. Bez Castiela przy sobie miała duszę na ramieniu i w każdej chwili ktoś mógł to zauważyć. – Czasami naprawdę nienawidzę tego anioła.
            Przy westybulu – wejściu do term – stał niski, przysadzisty mężczyzna. Garbił się, a jego mina wyrażała wszystko tylko nie życzliwość.
            Rzeczy do przechowania  powiedział, gdy Lenora chciała go cicho wyminąć, modląc się, żeby jej nie zauważył.
            Nie posiadam… – powiedziała, nie bardzo mając odwagę spojrzeć w oczy temu strażnikowi kąpieli. Nie chciała wypowiadać niepotrzebnych słów. I tak bała się, że odpowie płynną polszczyzna, tak jak do tej pory rozmawiała z Castielem.
            Mężczyzna zmierzył ją wzrokiem z kwaśną miną.
            Oczywiście, że nie – rzucił nieprzyjaźnie i machnął ręką. – Idź.
            Lenora prawie nie zaczęła biec, gdy go minęła. Spodziewała się po wejściu ujrzeć ogromną łaźnię, zapełnioną rozchichotanymi kobietami, ale najpierw znalazła się w niewielkim pomieszczeniu, które mogłaby nazwać przedsionkiem, gdzie dwie nagie Rzymianki właśnie ubierały swoje białe tuniki z kolorowymi wstawkami u dołu i w pasie. Wyglądały jak siostry. Lenora odwróciła wzrok, nie chcąc się już z nikim więcej wdawać w jakąkolwiek interakcję. Przedsionek zapełniony był szatami w różnych pastelowych kolorach i przeróżnych krojach i rozmiarach. Dziewczyna ze zdziwieniem dopuściła do siebie, że Rzymianki też tworzyły własną modę i miały inne gusta. Pewnie też każda z nich myślała, że to jej ubiór był tym najlepszym.
            Lenora zrzuciła z siebie brudne ubranie, zmięła je i rzuciła w kąt. Przypominając sobie o limicie czasowym, odrzuciła wszelki wstyd, jaki czuła i pewnie poszła szukać miejsca, gdzie mogła doprowadzić się do porządku. Przeszła przez małą salę, w której temperatura była zdecydowanie wyższa niż w poprzednich pomieszczeniach. Po drodze mijała kobiety, które nie były tak wszystkim zdenerwowane jak ona. Spokojnie zmierzały w tę samą stronę plotkując o mężczyznach, ubraniach i polityce. Lenora pomyślała, że nie za wiele się zmieniło na przestrzeni wieków, jeśli chodziło o płeć piękną. Pomijając wstyd dotyczący własnego ciała. Tutaj wszyscy byli nadzy i nikomu to w żaden sposób nie zawadzało.   
Lenora nie spodziewała się ujrzeć tak wielkiego i pięknie ozdobionego pomieszczenia. Łaźnia robiła wrażenie zarówno pod względem zapachu, który wydobywał się ze wszystkich perfumowanych mydeł, wina oraz jedzenia i pod względem ozdób, które oplatały filary i zdobiły ściany. Para leniwie unosiła się nad gorącą wodą, a kobiety, które moczyły się już w wodzie wyglądały, jakby były w stanie błogosławionym. Lenora nie zastanawiała się już dłużej i zeszła po śliskich schodach do basenu. Woda na początku była odrobinę za gorąca, ale po chwili ciepło okazało się błogie i rozluźniające. Uwięziona w piątym wieku Moszkowicz poczuła się jak na najlepszych i najbardziej rozluźniających wczasach w jej życiu. Niestety były one też najkrótsze. Różanym mydłem Lenora zmyła z siebie zapach obozu Hunów. Zrobiła to na tyle szybko, by mogła jeszcze przez kilka chwil posiedzieć w gorącej wodzie, zachwycać się tym miejscem i poczuć się jak jedna z Rzymianek. Bezwstydnie i szczęśliwie.
Koło basenu stały tace z serami, chlebem i czerwonym winem. Dziewczyna bez zastanowienia sięgnęła po jedzenie, ale nad winem mocno się zastanawiała, żując ciepłe pieczywo. Po chwili stwierdziła, że Castiel mówił coś o odwadze, sile psychicznej.
Co dodawało większej odwagi niż wino?
Na pewno nie anioł, który znika jak kamfora, pozostawiając ją w zupełnie obcym miejscu.
Lenora sięgnęła po gliniany kubek i wzięła olbrzymi łyk wina, krzywiąc się, gdy poczuła, że jest mocniejsze niż to, które piła na spotkaniach rodzinnych.
 – Głupi anioł – mruknęła, ponownie zanurzając usta w alkoholu.
Musiała przyznać, że po dwóch kubkach wina dużo łatwiej było zabrać jedną z delikatnych tunik, znajdujących się w przedsionku i jakieś ciemniejsze materiały, miękkie w dotyku, którymi owinęła klatkę piersiową i biodra, przed założeniem sukni. Użyła też kilku szpilek do włosów i szybko spięła je w wysokiego koka. Sandały, które założyła były trochę za duże, ale nie odważyła się już niczego zmieniać ze względu na czas i fakt, że do szatni weszło kilka roześmianych Rzymianek.
Lenora ponownie położyła swoją duszę na ramieniu i gdy wychodziła, była przekonana, że ktoś za chwilę za nią zawoła i oskarży o kradzież. Nie stało się tak jednak, nawet nie zdołała dojść do strażnika, gdy pojawił się przed nią jakiś mężczyzna z dużym nosem i świecącymi oczami. Dotknął jej czoła i wraz z podmuchem wiatru znalazła się w innym miejscu. Po winie miała jeszcze większe problemy z zachowaniem równowagi, ale mężczyzna przytrzymał ją mocno za ramiona, nachylił się i pociągnął nosem jak pies. Lenora próbowała się odsunąć, ale on zrobił to pierwszy, patrząc na nią świecącymi oczami z naganą.
– Piłaś – powiedział grubym głosem. Zupełnie do niego nie pasował.
Lenora zauważyła, że jego kręcone włosy były prawie zupełnie siwe, a twarz oszpecona siateczką zmarszczek.
– Castiel? – zapytała zdziwiona. – Co się stało? Czemu zmieniłeś naczynie? Gdzie jesteśmy?
– Nie powinnaś zmieniać tematu. Nie przypuszczałem, że zaczniesz pić, gdy tylko przydarzy ci się okazja. Powinnaś zachować trzeźwe zmysły …
– Dodawałam sobie odwagi – poprawiła go Lenora, która pierwszy raz od poznania anioła przestała czuć strach i była gotowa na kłótnie. – Ktoś, kto pozornie miał mnie ochraniać, a zostawił brudną i wyglądającą jak uciekinier z obozu Hunów SAMĄ w STAROŻYTNYM RZYMIE nie powinien mieć do mnie pretensji o to, że napiłam się trochę wina przed tym jak UKRADŁAM UBRANIA JAKIMŚ BIEDNYM KOBIETOM – Lenora wycelowała w Castiela palcem – z twojego polecenia.
– Ma w pewnym sensie rację.
– Dziękuję! – powiedziała, wyrzucając ręce na boki. – Zaraz… – spojrzała w stronę, z której dobiegał znajomy, a jednak trochę zniekształcony głos.
W rogu schludnej, prostokątnej sypialni, utrzymanej w ponurych kolorach, stał Castiel, ale pozbawiony swojej anielskości. Naczynie, z którym Lenora przeżyła już tyle. Jedyny człowiek z dwudziestego wieku, który mógł zrozumieć, a nawet rozumiał, to przez co przechodziła.
Zaśmiał się dużo wyższym głosem, niż tym, z którym kojarzyła jego ciało i uśmiech rozświetlił całą jego twarz. Podniósł niepewnie rękę, w geście powitania.
– Cześć, jestem Beniamin.














 * Cytat pochodzi z książki

„Najwięksi zbrodniarze w historii”


Witam :)
Ja krótko tym razem: dziękuję, że mimo takich przerw w dodawaniu rozdziałów, wciąż są tu osoby, które to czytają i komentują. To naprawdę wiele dla mnie znaczy <3
Pozdrawiam!